wtorek, 17 listopada 2015

Giełda Złotnickich Pasji

W czwartek, 12 listopada, podsumowaliśmy 15-miesięczne działania w ramach projektu „Pasje, bziki czyli Złotnicki Media Team” realizowanego przez Stowarzyszenie na Rzecz Środowiska Lokalnego Gminy Złotniki Kujawskie „Równe Szanse” i młodzież Gimnazjum im. Karola Urbańskiego w ramach programu „Równać Szanse” ze środków Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności i Polskiej Fundacji Dzieci i Młodzieży.  Autorkami projektu są Panie Alina Puc i Magdalena Pikora, a koordynatorem - Pani Agnieszka Kostecka. Osią tematyczną projektu były pasje w Złotnikach Kujawskich, a założeniem – poznawanie i promowanie zasobów środowiska lokalnego poprzez docieranie do ludzi z pasją, wywiady z nimi i odkrywanie atrakcyjnych miejsc w gminie. Działaliśmy w 3 sekcjach: w  pierwszej sekcji: dziennikarsko-medialnej nawiązaliśmy relacje z mieszkańcami gminy o niezwykłych, niebanalnych zainteresowaniach, przeprowadziliśmy z nimi wywiady, zrobiliśmy zdjęcia, a efekty swojej pracy zamieszczaliśmy na blogu i w gazetce. Sekcja druga: do spraw promocji i reklamy miała za zadanie przygotowanie kampanii reklamowej projektu, filmu promującego naszą gminę i projekt oraz promowanie lokalnych pasjonatów. Uczestnicy sekcji trzeciej: młodego technika- zaadaptowali pomieszczenie dla spotkań grupy projektowej, zaprojektowali ścieżkę turystyczną pod nazwą „Szlak złotnickich pałaców i jezior” oraz wykonali makietę gminy Złotniki Kujawskie.

W czwartkowe popołudnie spotkaliśmy się na „Giełdzie Złotnickich Pasji”, aby zaprezentować efekty naszych działań: makietę gminy, wywiady z pasjonatami i film promujący gminę, a przede wszystkim po to, żeby przybliżyć gościom sylwetki naszych Pasjonatów. Podczas realizacji projektu o swoich zainteresowaniach opowiedzieli nam:
Pani Alina Puc, która pasjonuje się wspinaczką wysokogórską;
Pan Andzrzej Puc – miłośnik astronomii i muzyki klasycznej;
Pani Iwona Szczepańska – kierownik artystyczny zespołu ludowego Złotniczanki oraz członkini chóru PRO ARTE;
Pan Kacper Glanc – już niedługo instruktor karate kyokushin;
Pan Krzysztof Winiecki – twórca makiet i kolekcjoner kolejek PIKO;
Pan Krzysztof Skonieczka – wodzirej z Grupy Wodzirejskiej MALIBU;
Pani Mariola Milkowska – hodowca kotów championów;
Paweł Kulesza – nasz rówieśnik, którego pasją są gołębie;
Państwo Bożena i Tadeusz Jaworscy – członkowie zespołu ludowego Złotniczanki;
Pani Monika Skonieczka – pasjonatka jazdy konnej;
Pani Anna Feliksiak – pasjonatka śpiewu i muzyki;
Pani Ilona Gawrońska – artystka, malarka i rzeźbiarka;
Pan Janusz Biernat – pasjonat lotnictwa, właściciel jedynej w PL „pchły nieba”;
Grupa Teatralna działająca przy KGW w Lisewie Kościelnym, którą dzisiaj reprezentuje Pani Irena Kowalska.

Niemal wszyscy nasi Pasjonaci przybyli na czwartkowe spotkanie, by zaprezentować zebranym swoje hobby. Była makieta kolejowa, samolot o wdzięcznej nazwie „pchła nieba”, liczne nagrody Złotniczanek, rzeźba i prace malarskie, dyplomy i certyfikaty karate, puchary i trofea jeździeckie, oraz rasowe koty. Ania Feliksiak zaśpiewała piosenkę Jennifer Rush pt. „The power of love”, Krzysiu Skonieczka dał popis swoich talentów muzycznych i brawurowo zagrał na akordeonie, a Pani Irena Kowalska z KGW w Lisewie Kościelnym opowiedziała o działalności grupy teatralnej oraz zaprezentowała swój wiersz. Mogliśmy również wysłuchać kilku utworów na ukulele wykonanych przez Karinę Malinowską. Dzięki uprzejmości Pani Moniki Skonieczki obejrzeliśmy jej krótki film, w którym opowiedziała o niezwykłej przyjaźni i swojej pasji, jaką jest jeździectwo.

Gościom zaprezentowaliśmy również krótki film promujący naszą gminę i lokalnych pasjonatów oraz makietę Złotnik Kujawskich z wytyczonym „Szlakiem złotnickich pałaców i jezior”, który już wkrótce zostanie oznakowany przez Polskie Towarzystwo Turystyczno- Krajoznawcze
Głos zabrał Wójt Gminy, Pan Witold Cybulski, który pogratulował pomysłu autorkom przedsięwzięcia i gimnazjalistom oraz podkreślił, jak ważne dla młodych ludzi są pasje i zainteresowania.


Na zakończenie oficjalnej części spotkania koordynator projektu, Pani Agnieszka Kostecka podziękowała wszystkim zaangażowanym w jego realizację, sprzymierzeńcom i gościom, którzy uświetnili Giełdę Złotnickich Pasji swoją obecnością.



Relacje z imprezy znalazły się również na portalu ino-line, na stronie pomorska.pl i w piątkowym wydaniu Gazety Pomorskiej. Zapraszamy do lektury oraz na fotorelację w galerii obok.


środa, 4 listopada 2015

Podniebna pasja


Pasjonat szybowców i latania od 16 roku życia. Ultralekkie samoloty nie mają przed nim tajemnic. Lata nad Inowrocławiem, dotarł nawet do Szczecina. Ale nad Złotnikami nie lata. Dlaczego? O swojej podniebnej pasji i historii szybownictwa opowiedział nam Pan Janusz Biernat.
Jak zaczęła się Pana przygoda z lotnictwem?
Moja przygoda… Za moich czasów w szkole podstawowej wszyscy chłopcy interesowali się samochodami, ja nie za bardzo. Były wtedy pisma dla dzieci, w których były zdjęcia techniczne, opisy samolotów. Ja to zbierałem. Później dostałem na gwiazdkę od rodziców model radzieckiego odrzutowca do sklejania. Do tej pory to pamiętam, co prawda nie wyszło mi to, ale już mi zostało. Potem w wieku 16 lat, gdy poszedłem do szkoły średniej przedstawiciele  aeroklubu chodzili po szkołach i namawiali młodzież, żeby się szkoliła na szybowcach. Na jednym spotkaniu byłem, porozmawiałem z rodzicami, podpisali wszystkie zgody i zacząłem w wieku 16 lat szkolić się na szybowcu.
Skąd pomysł, żeby zbudować samolot?
Ten samolot, który mam jest fabryczny, zaczęliśmy go budować z bratem, ale nie skończyliśmy. Mam w tej chwili trzy egzemplarze o specyficznej konstrukcji. Nazywa się to „pchła nieba”. Powstał on w 1934 roku. Tak jak samochód garbus był samochodem dla ludu, tak „pchła nieba” była samolotem dla ludu. Jej konstruktor miał takie marzenie i w latach 1934-1935 tych modeli sprzedano tysiące. Niestety model nie był sprawdzony i zginęło 8 osób. Wówczas specjalna komisja zbadała samolot, konstruktor przyznał, że się pomylił, poprawił to i było już bezpieczniej. Układ sterowania „pchły” jest bardzo prosty, nawet w 1936 roku 12-letnie dziecko latało tego typu samolotem. Konstruktor pisał, że ten samolot nie jest dla osób wyszkolonych, tylko dla zwykłego człowieka z ulicy.
Czy ktoś Panu pomagał przy budowie?
Budowałem z bratem, ale ten egzemplarz jest nieskończony, osiągnęliśmy dopiero jakieś 50%. Brat mieszka obecnie w Tucholi, dojeżdżał tu do mnie, ale z czasem nie mógł, a ja sam tego nie ciągnąłem. Kupiłem kiedyś za śmieszne pieniądze „pchłę”, trochę polatałem, a później uzbierałem pieniądze i pojechaliśmy do Francji kupić właśnie to cudo.
Czy bierze Pan udział w pokazach, lotach?
Lataliśmy do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie był organizowany festyn. W tym roku się nie odbył, ale wcześniej co roku był to największy festyn cywilny w Polsce zorganizowany przez aeroklub. Tam zawsze lataliśmy na pokazach. Na zawodach w Inowrocławiu, gdzie była kadra narodowa nie mieliśmy szans, ale mogliśmy się uczyć od najlepszych.
Czy uważa Pan, że miejsce zamieszkania ma wpływ na realizację takiej pasji?
W moim przypadku nie jest ono problemem, mam blisko do aeroklubu, tylko 15 km.
Co przedstawiają te zdjęcia?
Tutaj mam zdjęcie z Sebastianem Kawą –wielokrotnym mistrzem świata w szybownictwie, tutaj z panią Aurelią -rekordzistką świata, ikoną szybownictwa w Polsce. Tutaj mamy samolot z 1946 roku, który kupiłem za śmieszne pieniądze. Był on niezdolny do latania, ale go naprawiłem. Obloty były jednocześnie nauką pilotażu.
Kim Pan jest z wykształcenia?
Stolarzem.
To zupełnie niezwiązane z szybowcami…
Stolarz wykonuje drewniane konstrukcję, dzięki temu śmigła robiłem sam. Tutaj mamy zdjęcie samolotu, który jest bardzo łatwy w pilotażu. W Afganistanie 4 takie stoją, po 3 godzinach nauki żołnierz mógł już spokojnie tym latać. Tu mamy panią Adelę Dankowską, pilotkę szybowcową znaną nie tylko w Polsce, ale i na świecie.
To kobiety też latają?
Tak, ona jako jedna z pięciu kobiet na świecie ma medal Lilienthala, najwyższe odznaczenie szybowcowe na świecie. Dwie kobiety w Polsce takie mają, ona jest jedną z nich.
A samolotami też Pan latał?
To są inne uprawnienia, bo samoloty, którymi ja latam, są ultralekkie, do 450 kg, to można powiedzieć, że jak na prawo jazdy B1. Kiedyś też latałem na motolotniach, paralotniach, ale to nie dla mnie.
Co według Pana jest najtrudniejsze w budowie samolotu?
Przede wszystkim trzeba mieć samozaparcie i kogoś, z kim się to robi.
Czy ktoś z rodziny podziela Pana pasje?
Jedynie mój brat, który też ma licencję samolotową, którą zrobił w Toruniu.
Od ilu lat zajmuje się Pan samolotami?
30 lat z przerwami. Jak były pieniądze, to zawsze w tym kierunku szły.
Czy ktoś z gminy wie, że Pan się zajmuje lotnictwem?
Większość ludzi wie, że latam. Wójt kiedyś chciał przeprowadzić wywiad, ale mnie to za bardzo nie interesuje.
Czyli robi to Pan dla siebie, nie dla publiki. Ale gdyby tak młodych zainteresować to może ktoś  chwyciłby bakcyla.
Pewnie tak, tylko że to w tej chwili jest kosztowne.
Ile kosztuje takie szkolenie?
Teraz podstawowe szkolenie kosztuje 4000zł, a do licencji około 7000zł, licencja samolotowa to ok. 25000zł, śmigłowcowa - 100000zł. Kiedyś lotnictwo było bardzo elitarne, zajmował się tym człowiek z pasją, był inny program szkolenia, wydłużony, teraz wszystko komercyjne. Program szkolenia okrojony. Nauczyć, a później rób, co chcesz.
Należy Pan do jakiegoś związku?
Tak, do Aeroklubu Kujawskiego w Inowrocławiu.
Dużo jest was w tym aeroklubie?
Około 300 osób, głównie z powiatu, kilka osób z innych części Polski, ale aktywnych członków jest tam 60-70.
Czy ktoś w gminie oprócz Pana zajmuje się lataniem?
Pan Małek z Tarkowa, który lata na paralotni. Był z nim był wywiad w gazecie złotnickiej. Ja też kiedyś latałem na paralotni, ale bardzo krótko, to był taki epizod,bo to nie dla mnie, za wolne.
Jaką prędkość rozwija Pana samolot?
Był budowany dla wojska, miał być wykorzystywany do obserwacji, do patrolowania pożarowego. Leci 90km/h, co nie jakąś zawrotną szybkością. Jest dobry do robienia zdjęć, bo leci wolno, więc fotograf może wykonać sesję zdjęciową w locie, a jak leci 150km/h to nie zdąży wszystkiego złapać.
Takimi szybszymi też Pan latał?
Tak, ale jako pasażer. Znajomy ze Świecia ma samolot, który leci 200km/h, a kosztuje 350 tys. zł.
Ile czasu poświęca Pan swojej pasji?
Dużo. Teraz, jesienią i zimą, mogę posiedzieć nad tym, a latem - praca, gospodarka. Ale zawsze tak planuję, żeby na pokazy wylecieć w piątek i w niedzielę wrócić.
A lata Pan nad naszą okolicą?
Tak. Poza tym kiedyś byłem nawet w Szczecinie. Powiedzmy, że samolot leci 100km/h ale względem powietrza, a kiedy mamy pod wiatr, a wiatr wieje 30km/h, to lecimy 70km/h. Tak więc do Szczecina leciałem 4,5h, a ze Szczecina 2h 40min., taka różnica.
A jaką pojemność zbiornika ma Pana samolot?
48l. Wystarcza na jakieś 4h lotu.
A Pana mama na przykład kiedyś leciała?
Nie, nigdy. Staram się nad Złotnikami nie przelatywać, bo rodzice się denerwują, gdyż już kilka przygód miałem.
Wypadki?
Nic mi się nie stało, gorzej ze sprzętem. Gdy pojawiły się pierwsze motolotnie, ludzie się jeszcze nie znali na tym, nie było jeszcze przepisów, każdy latał jak chciał. Kiedyś kupiłem gdzieś motolotnię, okazało, że to była samoróbka, ale latała. Nie było czasu jechać z nią na łąki, więc za domem niedaleko linii kolejowej jeździłem sobie w jedną i drugą stronę. Dodałem gazu, kółko się oderwało, panika, bo tory przede mną, na dwóch metrach chciałem zrobić zakręt i zahaczyłem skrzydłem o ziemię.
A drugi raz?
Chory kolega dał mi samolot do oblatania. Nie chciałem, mówiłem, że jak wyzdrowieje to sam sobie polata, ale w końcu dałem się namówić. Miał trochę źle zaklinowany silnik, jak się dodało gazu, to silnik się skręcał. Dodałem gazu, coś tam się źle połączyło i koła odpadły. Musiałem lądować bez kół.
Ile lat ma najmłodsza osoba w aeroklubie?
W aeroklubie jest młodzież od 16 roku życia. Chyba, że jest to sekcja modelarska, bo w niej już od 10 lat można uczestniczyć.
A najstarsza osoba?
Najstarsza ma ponad 80 lat, bo jest tam też sekcja seniorów.
Czy z lataniem jest tak, że jak już ktoś chwyci bakcyla, to ciężko się od tego oderwać?
Tak, oczywiście, to jest jak z uzależnieniem, tyle, że bardziej na sportowo. 
W Polsce produkuje się ultralekkie samoloty?
P: Tak, jest parę firm, które się tym zajmują.
Ile taki nowy samolot kosztuje?
Od 150 tys. zł wzwyż, sam silnik kosztuje 40 tys.zł.
A jakie paliwo?
Benzyna samochodowa, ultralekkie nie wymagają lotniczych paliw.
W naszym województwie dużo jest takich aeroklubów?
Trochę ich jest, zwłaszcza w większych miastach.
Dowiedzieliśmy się bardzo dużo na temat Pańskiej pasji i jesteśmy bardzo wdzięczni, że znalazł Pan dla nas trochę czasu. Bardzo dziękujemy!
Ja również bardzo dziękuję.

Zdjęcia "pchły" pochodzą z prywatnego archiwum Pana Janusza Biernata. Zostały zamieszczone za jego zgodą. Bardzo dziękujemy za ich udostępnienie.
Wywiad prowadzili: Agata, Kuba, Weronika
Transkrypcja: Agata


wtorek, 3 listopada 2015

Teatr z Lisewa Kościelnego


Fredro i Czechow w gminie Złotniki Kujawskie. A to za sprawą dwunastu pań z Koła Gospodyń Wiejskich z Lisewa Kościelnego, którym niestraszna scena. Wczoraj, tj. 2 listopada, mieliśmy okazję porozmawiać z Panią Dorotą Krupińską, która jest jedną z aktorek tej grupy teatralnej.

Skąd pomysł na takie przedsięwzięcie?
Pomysł na teatr wziął się z pasji pani Ireny Kowalskiej, która przeprowadziła się z Bydgoszczy do Lisewa Kościelnego. Na początku zaczynałyśmy od skeczy i piosenek. Teraz wystawiamy sztuki bardziej profesjonalne, przede wszystkim Aleksandra Fredry.

Z ilu osób składa się grupa teatralna?
W naszej grupie teatralnej jest 12 kobiet. Są to: Urszula Borys, Ewa Feliksiak, Irena Kowalska, Dorota Krupińska (nasza rozmówczyni - przyp. red.), Róża Łątkowska, Aneta Makowska, Danuta Paździerska - Wesołowska, Beata Wojnarowska, Halina Wojnarowska, Wanda Zakaszewska i Eugenia Zalewska.

Ile lat Panie działają? 
W tym roku będzie 7 lat.

Kto zajmuje się podziałem ról?
Role przydziela pani Irena Kowalska, która otwierając scenariusz wie, do kogo będzie należała dana rola.

Czy w grupie teatralnej zdarzają się sprzeczki?
Nie będę o tym mówić. (śmiech)

Czy scenariusze piszą Panie same?
Scenariusze pisze pani, która wykłada sztukę.

Kto zajmuje się kostiumami i scenografią?
Kostiumy i scenografię robimy same.

Ile czasu trwają próby i jak często się odbywają?
Próby odbywają się dwa razy w tygodniu i trwają od 2-3 godzin.

Gdzie Panie występujecie?
Występujemy tak, gdzie jesteśmy proszone. Premiery odbywają się u nas, czyli w świetlicy wiejskiej w Lisewie Kościelnym. Teraz byłyśmy ze sztuką Czechowa w Piechcinie. ,,Pierwszą lepszą” Fredry wystawiłyśmy w Ośrodku w Piechcinie.


Czy wszystkie Panie z Koła Gospodyń Wiejskich grają w spektaklach?
Gra większość. Tylko dwie starsze Panie nie grają.

Co było Pań największym przedsięwzięciem?
Największym przedsięwzięciem była ,,Pantomima o Bożym Narodzeniu”, którą przedstawiałyśmy w ubiegłym roku. Brało w niej udział około 50 osób. Były to dzieci, mamy, tatusiowie, dziadkowie i sąsiedzi.

Czy w czasie występu odczuwa Pani tremę?
Tak. Na występach zawsze pamiętam tekst, który czasami zapominałam na próbach.

Co się robi, kiedy zdarzy się, że ktoś zapomni tekstu?
Przy większych sztukach mamy suflera, ale gdy zapomnimy swoją kwestię, to nie czekamy na podpowiedź tylko improwizujemy.

Skąd macie Panie fundusze na taką działalność?
Scenografię i stroje załatwiamy we własnym zakresie. Stroje często kupujemy w sklepach z używaną odzieżą. Wspomaga nas też Rada Gminy i Rada Sołecka.

Czy startowały Panie w jakiś przeglądach?
Jeszcze nie, ale myślimy nad tym.

Ile sztuk już Panie przygotowałyście?
Trzy sztuki, jeśli chodzi o pisarzy, ale miałyśmy także trochę swoich spektakli. Jednym z nich jest ,,Ranczo”.

Ile czasu trwa przygotowanie sztuki teatralnej?
Przez około dwa miesiące uczymy się czytać scenariusz. Następnie zaczynamy się ustawiać na scenie i kolejno po sobie odmawiać tekst. Trzy miesiące przed spektaklem przygotowujemy scenę i myślimy nad kostiumami.

Czy pomysł zna teatr spotkał się z aprobatą znajomych, rodziny?
Z tym jest różnie. Na początku się z nas śmieli, że takie ,,stare baby” się w to bawią, że jest to dla młodzieży, ale później coraz więcej ludzi zaczęło nas oglądać.

Czy Pani dzieci również działają w teatrze?
Chodzą ze mną na próby i uczą się tekstów w domu.

Jakie przedstawienie zostanie Pani najdłużej w pamięci?
Chyba ,,Pantomima”. Grałam w niej Szatana.(śmiech) Było ciężko, ponieważ trzeba się było zsynchronizować ze światłem i muzyką.

Czy uważa Pani, że grupa teatralna jest dużą rodziną?
Tak, oczywiście. Spotykamy się na kawie, organizujemy różne imprezy. Każda każdą wspiera.

Jaki spektakl teraz Panie przygotowują?
Nie mogę na razie zdradzić, bo to nic pewnego.

W takim razie bardzo dziękujemy za rozmowę i życzymy sukcesów na scenie.

Zdjęcia pochodzą z fragmentów nagrań przedstawień grupy teatralnej z Lisewa Kościelnego oraz z archiwum KGW w Lisewie Kościelnym. Dziękujemy Pani Dorocie za ich udostępnienie.
Wywiad przeprowadzili: Magda, Alicja, Julia, Kuba Z.

Transkrypcja: Alicja

Pałace i pałacyki

Przypominamy grupie technicznej, o finalizowaniu prac nad konstrukcjami pałacyków. Prosimy zadbać o detale i dostarczyć budowle najpóźniej do czwartku. Wielki finał już wkrótce!

poniedziałek, 2 listopada 2015

Malarka i rzeźbiarka czyli czym się zajmuje Ilona Gawrońska...

Maluje od dzieciństwa, rzeźbi od czasów studiów na warszawskiej ASP. Inspirację znajduje na każdym kroku, ale specjalizuje się w ... czaszkach. Kto by się spodziewał, że w Złotnikach Kujawskich mamy tak nietuzinkową postać.
Przeczytajcie, co o swojej pasji opowiedziała nam Pani Ilona Gawrońska, absolwentka złotnickiego gimnazjum.


Jak zaczęła się Pani przygoda z malarstwem?
Tak naprawdę malowałam od dziecka. Nigdy nie było momentu, żebym tego nie robiła. Moja mama też miała talent plastyczny, chociaż nie uczęszczała na uczelnie artystyczne.  Jednak portrety i pejzaże robiła, a ja byłam tego świadkiem. W jakiś sposób mnie to zainspirowało i nakręcało do działania. Drugą osobą, która wpłynęła na to, była moja nauczycielka  plastyki w podstawówce.  Rodzice oczywiście pielęgnowali we mnie ten talent, bo podobno zauważono, że jako dziecko potrafiłam  narysować idealnego psa  bez oderwania ołówka. 

Jak Pani rozwijała tę pasje ?
Były to oczywiście uczelnie. Szkoły plastyczne m.in. Liceum Plastyczne w Bydgoszczy, potem Akademia Sztuk Pięknych w Warszawie. Współpracuję również z różnymi artystami. Są to działania na zasadzie uczenia dzieci, samodzielne prowadzenie wystaw i działania artystyczne skierowane również w kierunku muzycznym, bo współpracuję także z muzykami.

Co jest dla Pani inspiracją?
Inspiracją dla mnie może być wszystko. Przez 5 lat akademickich moją inspiracją był mój wypadek, głównie  tomografia  mojej czaszki. Później rozwinęło się to we współpracę z Wojskowym Instytutem Medycznym w Warszawie. Skupiłam się na badaniach medycznych  związanych z czaszką i to było tematem moich działań na uczelni, ale inspiracją są dla mnie również dzieci, momenty, pejzaże. Wszystko co nas otacza.

Po ukończeniu gimnazjum uczyła się Pani w liceum plastycznym ?
Tak. Było to Liceum Plastyczne im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy. 

Było ciężko?
Przyznam, że to był najcięższy okres, jeśli chodzi o moją edukację. Była to bardzo wymagająca szkoła, ale wtedy było jednym z najlepszych liceów artystycznych w Polsce. Wymagania były wysokie, kładziono nacisk i na przedmioty artystyczne, i ogólne. Jednak oprócz tego, że mieliśmy ukończone liceum, mieliśmy także zawód, co było bardzo pozytywną kwestią.

Czy były jakieś egzaminy wstępne?
Tak. Egzaminy wstępne wyglądały tak, że były 3 fazy. Pierwsza faza to było dostarczanie teczki z własnymi pracami. Kolejna faza – narysowanie oraz namalowanie martwej natury, a także narysowanie kompozycji z przygotowanych brył przestrzennych, które  odbywało się  w szkole przy komisji. Kolejny etap to rozmowa kwalifikacyjna. Rozmowa kwalifikacyjna oraz rysowanie przy komisji odbywało się w ciągu jednego dnia. Dopiero wtedy wiedzieliśmy, czy się dostaliśmy czy nie. 

Co Pani czuje, gdy maluje? 
Zabawę. Czuję się sobą, ja się tym po prostu bawię. 
A w smutnych chwilach malowanie Panią uspakaja?
Tak, na pewno pomaga odrzucić agresję i negatywne emocje. Jeśli jestem zdenerwowana bądź smutna to wtedy  malowanie mnie odpręża.

Z jakich obrazów jest Pani najbardziej dumna?
Najbardziej dumna jestem nie z obrazów, a z odlewów rzeźbiarskich. Obrazy z których jestem dumna to np. to mój dyplom z malarstwa w liceum -  pomost przechodzący w klawisze fortepianu. Praca nawiązująca do Roku Chopinowskiego. Dumna jestem również z ostatniej wystawy  „30 i 3” w Warszawie, która była moją obroną magisterską przedstawiającą 33 autoportrety z wypadku w formacie 100 na 70. Z tych dwóch wystaw rzeczywiście jestem bardzo dumna, a także z autoportretów nawiązujących do tomografii, które wystawiałam w trakcie Nocy Muzeów w Warszawie.  

Czy ma Pani swój ulubiony obraz?
Może nie obraz, ale rzeźbę. Jest to metrowy  odlew czaszki. 

Jaki jest Pani ulubiony malarz/malarka?
Nigdy nie miałam ulubionego artysty.  Wolałam realizm w malarstwie. Jednak świadomie wybrałam Akademię  Warszawską, by spróbować czegoś innego niż preferowało moje liceum. Raczej nie skupiałam się na jakiejś jednostce, zawsze poszukiwałam.

Czy podczas malowania słucha Pani muzyki czy woli mieć Pani spokój?
Podczas malowania to ja oglądam filmy! Chyba wszystkie filmy, które istnieją na youtube obejrzałam. 

Czy brała Pani udział w jakiś konkursach plastycznych, na przykład w gimnazjum, tak jak my teraz?
Tak, brałam udział w konkursach, choćby w konkurs plastycznym upamiętniającym Powstańców Wielkopolskich w Żninie. Zajęłam wtedy pierwsze miejsce. 

Czy utrzymuje się Pani z swojej pasji?
W tym momencie jestem w trakcie zakładanie działalności związanej z moją pasją. Jak najbardziej, cały czas mam zlecenia: malowanie na ścianach, malowanie obrazów i portretów, bardzo często dziecięcych.

A ile namalowała Pani obrazów?
Strasznie dużo rysowałam jako dziecko. Często robiłam zawody z moim rodzeństwem, kto lepiej coś narysuje więc rzeczywiście tych rysunków było strasznie dużo.  W szkole był taki wymóg  - trzeba było działać artystycznie i nieważne, czy nam wychodziło czy nie. To była bardziej praca rzemieślnika niż artysty dlatego, że na przeglądy należało przynosić określoną ilość prac. W liceum mieliśmy narzuconą tematykę, była to postać lub martwa natura, a na studiach już mieliśmy większą możliwość wyboru tematu. Osobiście nie jestem w stanie określić liczby wykonanych przeze mnie prac, bo było ich wiele, z czego spora część była narzucona tematycznie przez szkoły. Wiele oczywiście robiłam na zamówienia i sama dla siebie. Artystą stajemy się wtedy, gdy jesteśmy wolni, bez obowiązków i przymusu, gdy to działanie staje się zabawą i daje nam radość, wtedy możemy działać jako artyści.

Jak długo maluje Pani jeden obraz?
Mogę namalować obraz w jedną noc, lub malować przez miesiąc. Czas malowania obrazu nie jest w żaden sposób określony, zależy to od mojego nastroju i dnia.

Czy można gdzieś zobaczyć Pani prace?
Tak, na przykład w tutejszym gimnazjum. W chwili obecnej pracuję nad wystawą w inowrocławskim  Uzdrowisku „3 tężnie”. W Warszawie również przygotowuję wystawy np. na Noc Muzeów. Wiem, że w Bydgoszczy w szkole są wystawione moje obrazy. Dużo obrazów maluję też dla osób prywatnych. 

Jaki typ obrazów lubi Pani najbardziej malować?
Ciężko powiedzieć. Ostatnio skupiałam się na czaszkach i malowałam je masowo, a także dużo portretów dzieci. Różnie z tym u mnie jest. Na akademii mieliśmy obowiązek malować akty. Trzeba było skupić się na sylwetce ludzkiej. Później zajęłam się działalnością w kierunku czaszki i badań medycznych. Powiedzmy, że bardziej interesuje mnie anatomia ludzkiej głowy. 

Jak wyglądaj zajęcia na ASP?
Bardzo ciekawie. Ja byłam akurat przypadkiem, którego więcej nie było na ASP niż był, bo niestety uległam wypadkowi, w wyniku którego byłam unieruchomiona, ale zajęcia na ASP bywają bardzo ciekawe. Zaczynają się o godzinie 9 od malarstwa. Jeśli jesteśmy uczniami na profilu malarstwa, tak jak ja, są to 4 godziny, kiedy model pozuje po 45 minut i 15 minut przerwy. Ustawiony jest akt. Zazwyczaj jest jednopostaciowy, ale bywa też dwupostaciowy. Mamy pracownie artystyczne. Na pierwszym roku są  pracownie narzucone, w kolejnych latach wybieramy sobie sami pracownie i profesorów, do których chcemy uczęszczać. Ja miałam przyjemność pracować w pracowni Stanisława Baja. Bardzo zaangażowany artysta i potrafiący nawiązać kontakt ze studentami, a co najważniejsze bywa w pracowni. Nie zawsze to się zdarza, żeby profesor bywał w pracowni. Po tych 4 godzinach jest godzina przerwy zwana przerwą obiadową. Zazwyczaj ta godzinna przerwa jest wykorzystywana przez studentów, którzy chodzą do pracowni. Nie ma obowiązku chodzenia tam, natomiast jest obowiązek przynoszenia prac na przegląd. Można malować w domu. Ja akurat na trzecim, czwartym oraz piątym roku tak robiłam, malowałam w domu. Przychodziłam do pracowni sporadycznie. Po przerwie są 4 godziny rysunku. Tu miałam profesora, którego trudno było złapać w pracowni. Trzeba było się z nim umówić. Oko do rysunku miał fenomenalne. Na początku tygodnia po godzinie 14 były przedmioty teoretyczne, takie jak historia sztuki, filozofia, technologia malarstwa sztalugowego, a od środy po godzinie 14 był rysunek. Dobrze wspominam te zajęcia. Na niektóre przedmioty nie trzeba było chodzić, ale był obowiązek zaliczenia egzaminu, więc osoba, która nie jest w stanie się nauczyć bez uczęszczania na nie, powinna chodzić. Ja miałam tak naprawdę powtórki z liceum. Chociaż był rok, gdzie mieliśmy panią profesor, która wymagała obecności. Mimo swojego wieku, mimo ilości studentów, których uczyła, potrafiła każdemu powiedzieć, na których zajęciach nie był i z tego pytać w trakcie egzaminu. Perfekcyjnie pamiętała każdego studenta, wszystko co powiedział, co zrobił. Więc do tej pani chodziłam. 
Mieliśmy jeszcze dodatkową specjalizację, w moim przypadku była to rzeźba. Moja pracowania znajdowała się na ulicy Spokojnej. Bardzo dobrze nazwa ulicy pasowała do miejsca, w którym się znajdowała, bo to było przy Powązkach. Było tam bardzo spokojnie. Tematyka odlewu czaszki bardzo współgrała z tym terenem. Cmentarz był inspiracją dla profesorów i studentów.  W tym momencie jestem w trakcie załatwiania wizyty w prosektorium. Chyba każdy znany artysta powinien uczestniczyć w sekcji zwłok, by móc poznać dokładnie anatomię ludzkiego ciała. Leonardo da Vinci i Michał Anioł prowadzili sekcje zwłok. W sposób nielegalny, ponieważ odbywało się to przed pochówkiem, a to było zakazane i źle odbierane przez społeczeństwo. Wiele ryzykowali z tego tytułu, ale dzięki temu mogli poznali doskonale anatomię ludzkiego ciała i odzwierciedlić to w swoich działaniach twórczych.

Jakie rzeźby głównie Pani robiła? 
Najbardziej interesowały mnie czaszki.

Z czego wykonana jest taka czaszka?
Technika odlewu gipsowego jest taka, że najpierw wykonujemy rzeźbę z gliny. Później robimy negatyw czyli zalewamy tę rzeźbę gipsem. Oczywiście trzeba zrobić kilka warstw, położyć pakuły, żeby nasz negatyw się nie rozsypał w trakcie ściągania. To jest skomplikowana technologia. Potem ściągamy negatyw. Oczywiście nasza rzeźba z gliny ulega zniszczeniu. Dopiero później robi się odlew właściwy, czyli pozytyw. Jeśli się samemu nie spróbuje, to ciężko to opanować w teorii.

Czy rodzina podziela Pani pasje?
Jak najbardziej, w rodzinie miałam bardzo duże wsparcie. Tak jak wspominałam, mama też malowała. Dziś może troszeczkę zawiesiła te działania, ale jak najbardziej rodzina popierała moje zainteresowania i wspierała mnie w rozwijaniu tego talentu.  

Czy pracowała Pani z młodzieżą? 
Tak. Prowadziłam zajęcia, bo skończyłam również studium pedagogiczne. Miałam staż w szkole w Tucznie. Prowadziłam tam zajęcia lekcyjne oraz dodatkowe w kole plastycznym. Były to bardzo atrakcyjne zajęcia, cieszące się sporym zainteresowaniem, bo dzieciaki brały udział w warsztatach takich jak np. linoryt, technika niestandardowa, która w szkołach zazwyczaj się nie pojawia.  Często mam spotkania z dzieciakami z gminy, a także w Warszawie. Zdarza się, że mam uczniów, którzy przyjeżdżają na zajęcia indywidualne.

Czy uważa Pani, że miejsce zamieszkania ma wpływ na rozwój pasji?
Z pewnością. Miejsce, w którym się znajdujemy ma wpływ na rozwój pasji. Na pewno na dzieci wpływa to, w jakim otoczeniu są, czy mają możliwość rozwoju, czy ktoś im pomaga. Dziecko potrzebuje kogoś, kto wskaże mu drogę, bo samo nie jest jeszcze w stanie się ukierunkować. Może chcieć, może mieć pasje, ale bez wsparcia tego talentu nie rozwinie. Nasza gmina jeśli chodzi o malowniczość jest bardzo pięknym miejscem, miałam co oglądać i co rysować, ale bez wsparcia rodziny, ludzi otaczających mnie, raczej bym tego talentu nie rozwijała. 

Jak Pani myśli, czy młodzież w XXI wieku interesuje się malarstwem? 
Jak najbardziej. Coraz więcej organizuje się kółek plastycznych, warsztatów i coraz bardziej rozpowszechniane są techniki niestandardowe, których w szkołach się nie używa. Dowodem tego jest nabór na akademię, do której jest sporo kandydatów. Ilość zainteresowanych jest duża. 

Bardzo dziękujemy za interesujący wywiad. Życzymy inspiracji, sukcesów, a przede wszystkim satysfakcji z tego, co Pani robi. 



Zdjęcia prac malarskich pochodzą z prywatnych zbiorów Pani Ilony. Zostały opublikowane za zgodą autorki. Bardzo dziękujemy za ich udostępnienie.

Wywiad przeprowadzili: Julia, Agata, Magda, Wojtek i Kuba. 
Transkrypcja: Magda