-Chciałybyśmy się
dowiedzieć jak zaczęła się Pana historia z astronomią …
-Gdy miałem 16 lat miało miejsce lądowanie na Księżycu (1969
rok – przyp. red.). Było to wielkie osiągnięcie dla ludzkości. Człowiek mógł sobie
wtedy uświadomić, jaka to skala odległości. Poza tym w tamtych czasach czytaliśmy
więcej książek, modny był Stanisław Lem i jego powieści m.in. „Solaris”,
,,Dzienniki gwiazdowe”, które bardzo działały na wyobraźnię.
Wystarczy też spojrzeć w nocy na rozgwieżdżone niebo, żeby
poczuć zachwyt i tajemnicę Wszechświata, chociaż teraz wiem, że tak naprawdę
niewiele widać, bo tylko najbliższe nam rejony. Obecnie mniej mnie interesuje,
co dzisiaj widać na niebie, ale jakie tam są obiekty, jak to wszystko działa,
skale, odległości. Czasami oglądam na Discovery Science różne programy np. z
Morganem Freemanem czy cykl ,,Jak działa Wszechświat”. Są tam naprawdę fajne zdjęcia, filmy, symulacje
komputerowe, to może Was zaciekawić.
-A czy kształcił się
Pan w tym kierunku?
-Skończyłem technikum rolnicze, a potem zacząłem się zastanawiać nad studiami,
przeglądałem informatory. Trochę przypadkowo wybrałem astronomię w Toruniu na
Uniwersytecie Mikołaja Kopernika, ale byłem nastawiony romantycznie i myślałem,
że będziemy mówić o gwiazdach, o budowie wszechświata, a pierwsze wykłady polegały na tym, że wyprowadzaliśmy orbity
planet, ciągle przekształcając równania z sinusami i cosinusami. I to mnie
zniechęciło.
-Czyli był zawód?
-No właśnie, ale gdybym wytrwał, to potem byłoby ciekawiej. W
każdym razie na astronomii mieliśmy wspólne zajęcia z fizykami i nie było problemu
z przeniesieniem się na fizykę, której jestem absolwentem. Na studiach
zadziwiało mnie i jednocześnie wprawiało w zachwyt dążenie matematyków
do uogólniania. Teraz po latach wiem, że ten kierunek sprawiłby mi najwięcej
radości.
-Posiada pan jakiś
specjalistyczny sprzęt w domu?
- Teleskop. Dzisiaj to nie są drogie rzeczy.
-A czy pan korzysta z
tego sprzętu?
-Obecnie rzadko. Ale problem polega na tym, że jak już jest rozłożony,
to jest bałagan. Tak twierdzi żona.
-A czy uważa Pan, że
urodził się pod szczęśliwą gwiazdą?
-Trudne pytanie, wiąże się z tym, czy w ogóle wierzę w przeznaczenie.
Musiałbym nad tym pomyśleć. Nie lubię bez zastanowienia odpowiadać, to chyba się uchylę od odpowiedzi, jak
polityk.
-W podstawówce uczono
nas, że Pluton jest planetą. W gimnazjum dowiedzieliśmy się, że jednak nie. Czy
mógłby nam Pan to wyjaśnić?
- Pojawił się problem, kiedy w 2005 roku odkryto Eris,
obiekt o masie większej od Plutona. W tej sytuacji trzeba by zwiększać ilość
planet w Układzie Słonecznym do 10, dlatego astronomowie podjęli decyzję, że
nie będziemy rozszerzać już Układu Słonecznego, czyli zwiększać liczby planet,
tylko prościej będzie Plutona, który jest stosunkowo mały, zamienić na planetę
karłowatą.
Tak na marginesie, to na astronomii studiował ze mną,
aktualnie już profesor astronomii, który brał udział w sympozjum, na którym
podjęto tę decyzję.
-Czyli Pluton nie
jest już planetą z powodu rozmiarów, tak?
-Tak, od 2005 roku.
-A czy gdy w sierpniu spadają Perseidy, a w styczniu Kwadrantydy,
obserwuje Pan niebo?
-Czasami nie ma pogody, czasami nie chce się czekać, bo to
tak po drugiej najczęściej, ale ostatnio rzeczywiście widziałem.
Swoją drogą wielu wyobraża sobie Słońce jako spokojną kulę, a
tak naprawdę to jego powierzchnia się „gotuje”. Nasze Słońce jest stosunkowo małą gwiazdą,
dlatego długo będzie żyło, aż wypali się wodór, potem hel, natomiast we
Wszechświecie tworzą się gwiazdy różnej
wielkości, miedzy innymi supermasywne. Ich ewolucja jest bardzo szybka i kończą
po wybuchu jako czarne dziury.
-Jak mógłby Pan
zachęcić dzisiejszą młodzież, na którą czekają takie pokusy jak Internet, gry
internetowe, życie online do astronomii? Czy gwiazdy, wszechświat to jakaś alternatywa dla tych pokus, które mają
na co dzień?
-Tak jak wspomniałem,
na pewno w telewizji jest dużo ciekawych programów na ten temat. Jest program
Stellarium, który Wam dziś zaprezentowałem, który pokazuje, co danego dnia
można zobaczyć na nieboskłonie. Może są gry związane z tą tematyką?
-Czy uważa Pan, że
wyjazd do astrobazy, obserwatorium zachęciłby młodzież do zainteresowania się tą
tematyką?
- Na pewno w jakimś stopniu zaciekawi młodzież, gdy będą
czekali w kolejce do lunety, teleskopu, żeby spojrzeć w niebo. Jeśli dodatkowo
zetkną się z pasjonatem astronomii to efekt będzie „murowany”.
- Porozmawiajmy teraz o Pana pasji, którą
jest muzyka klasyczna. Proszę powiedzieć dlaczego akurat klasyczna, a nie np. pop?
- No
to jest właśnie, jak to w życiu bywa, kwestia przypadku. Na studiach
astronomicznych spotkałem Romana Blechacza. Czy to nazwisko coś Wam mówi?
- Niestety nie.
- Rafał
Blechacz zdobył pierwsze miejsce w konkursie chopinowskim (w 2005 roku w XV
Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina – przyp. red.). Roman
to jego stryjek. Studiował astronomię i jednocześnie kończył średnią szkołę muzyczną. Tak się złożyło, że mieszkaliśmy
w akademiku w jednym pokoju. On mnie zachęcił do słuchania muzyki klasycznej.
Zaczynałem od łatwiejszych utworów np. Chopina. Później po kolei poznawałem
utwory kompozytorów kolejnych epok. Teraz słucham głównie Mozarta, ale wracając
jeszcze do Romana Blechacza… Kiedy szliśmy na zajęcia często nucił jakieś utwory,
które aktualnie ćwiczył, których słuchał. Po prostu był pasjonatem. Wydaje mi
się, że nie są potrzebne jakieś genetyczne uwarunkowania, czyli nie znaczy to, że
ktoś w rodzinie musi posiadać zdolności muzyczne, żeby jego potomkowie interesowali
się muzyką, zwłaszcza klasyczną. U mnie
w rodzinie nie ma takich osób. Może to jest tak, jak kiedyś zwierzał się krytyk
muzyczny okresu międzywojennego, że zaczynał od tego, iż chodził do
filharmonii, bo tam było ciepło. Miał chyba darmową wejściówkę na balkon… Przy
okazji zaczął zapoznawać się z muzyką. I
tak to właśnie działa, że to co nieznane denerwuje nas i unikamy tego. Gdy się
z czymś oswajamy, staje się nam to bliskie, mimo wcześniejszej obojętności,
może nawet niechęci. Zaczynamy więc od łatwiejszych utworów. Moim zdaniem warto
sobie taką muzykę włączyć, jak się na przykład uczymy. Nie przejmować się, że
gra gdzieś tam w tle. Pojawi się taki moment, że doznamy olśnienia i nagle
zachwycimy się jakimś utworem, tak więc dlaczego nie spróbować? A potem jest
coraz łatwiej, bo stajemy się wrażliwsi na samo brzmienie, a jak wiadomo utwory
muzyczne to nie tylko brzmienie, ale też forma.
-Kolekcjonuje Pan płyty z tego rodzaju
muzyką. Czy może nam Pan je przedstawić?
-
Tak. Najpierw były płyty winylowe, które obecnie, po latach, wracają do łask.
Niektórzy twierdzą, że jakość muzyki z tych płyt jest lepsza niż na cyfrowych.
Ale wtedy były tylko winylowe. Tutaj mam taką perełkę, przepiękne wykonanie Requiem
Giuseppe Verdiego z Placido Domingo i Nikołajem Giaurovem. Na tej płycie Witold Szczurek gra w kościele na
kontrabasie solo. A to płyta, którą chyba rozpoznałbym po pierwszym brzmieniu, z V symfonią Dymitra Szostakowicza. Tu z kolei moje dwie pierwsze płyty kompaktowe:
Requiem d-moll Mozarta i Il
Combattimento di Tancredi e Clorinda Claudio Monteverdiego. Musiałem po nie
jechać na giełdę aż do Poznania. Tę drugą ciągle uznaję za jedną z najlepszych w mojej kolekcji. Wspominałem o Rafale
Blechaczu, mam też płytę z muzyką w jego wykonaniu z dedykacją. Tu płyta z Pasją
według św. Mateusza. Utwór ten poznałem w niecodzienny sposób. Otóż, gdy
studiowałem w Toruniu, w bibliotece
mieliśmy takie miejsce, w którym mogliśmy słuchać muzyki, a nawet przegrywać ją
na magnetofon. Pewnego razu przegrywałem jakiś utwór, gdy nagle z sąsiedniego pomieszczenia usłyszałem
fragment z tej Pasji, który mnie zauroczył. Część płyt winylowych nagrałem na
kompakty. Tu właśnie mam Serenadę Igora Strawińskiego. Pamiętam, jak mi się spodobał
ten utwór, i jak często go słuchałem.
- A czy słucha Pan w domu muzyki
klasycznej?
-
Oczywiście, że słucham. Poza tym czasami wybieramy się do Filharmonii Pomorskiej, która ma bardzo dobrą akustykę lub
do Opery Nova. Ostatnio bywamy także na koncertach w Lubostroniu.
- Czy rodzina podziela Pana pasję?
-
Zależy jak szeroka rodzina (śmiech). Genów „muzycznych” raczej nie mamy. Córka
też słucha, ale raczej mniej niż ja z żoną.
- A nuci Pan czasem?
-
Nie raczej nie. Śpiewać też nie umiem.
- A jaki jest pana ulubiony kompozytor?
-Ostatnio
niestety Mozart.
- A dlaczego niestety?
- Bo
to muzyka tworzona ponad 200 lat temu. Po poznaniu wszystkich epok wróciłem do
słuchania Wolfganga Amadeusza. Teraz słucham głównie oper. Wcześniej często
słuchałem Jana Sebastiana Bacha, kwartetów Ludwika van Beethovena, Giuseppe
Verdiego, Claude'a Debussy, Maurice
Ravela, Karola Szymanowskiego, Igora Strawińskiego, Dymitra Szostakowicza,
Witolda Lutosławskiego, Grażyny Bacewicz.
- Dziękujemy za przybliżanie nam tego
tematu. Na co dzień astronomia i muzyka klasyczna nie są nam, gimnazjalistom,
zbyt bliskie, a rozmowa była ciekawa i
inspirująca.
Od redakcji: Tym, którym nazwisko Rafała Blechacza (mieszkańca naszego województwa!) niewiele mówi polecamy artykuł Małgorzaty Szczepańskiej-Piszcz pt. "Wirtuoz z Nakła", który pojawił się w "Przeglądzie": http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/wirtuoz-nakla