piątek, 26 czerwca 2015

Wakacyjne plany

We wtorek, o 10.00 spotykamy się pod gimnazjum i ruszamy na rajd rowerowy szlakiem złotnickich pałaców i jezior. Przypominamy o:

  • kamizelkach odblaskowych 
  • koszulkach "rozpoznawczych"
  • naładowaniu kamer i sprzętu
  • przestrzeganiu obowiązujących regulaminów

  REGULAMIN RAJDÓW ROWEROWYCH
  • Każdego uczestnika obowiązuje znajomość przepisów ruchu drogowego i ich przestrzeganie.
  • Każdemu uczestnikowi zaleca się założenie kamizelki odblaskowej nawet w terenie zabudowanym.
  • Każdy uczestnik zobowiązuje się posiadać sprawny rower. Zaleca się posiadanie dodatkowego wyposażenia: dzwonek, oświetlenie, odblaski, błotniki, zamknięcie, pompka, narzędzia do naprawy roweru. itp.
  • Zabrania się oddalania od grupy i samowolnego odłączania lub zbaczania z wyznaczonej przez organizatorów lub opiekunów trasy.
  • Zgodnie z przepisami ilość rowerzystów jadących w zwartej grupie nie może przekraczać 15.
  • Odległość jadących kolumn rowerzystów powinna wynosić minimum 200 metrów.
  • Niedopuszczalna jest jazda 2 uczestników wycieczki obok siebie, chyba że poruszają się w trenie niezabudowanym, a szerokość jezdni wynosi 6 metrów i nie zbliża się inny pojazd.
  • Odległości między rowerami powinny być takie, aby możliwe było bezpieczne hamowanie: 2-3 metry, ale nie więcej niż 5. 
  • Grupę prowadzi kierownik, on dyktuje tempo jazdy, wybiera drogę i nie wolno go wyprzedzać.
  • Będąc ostatnim w szyku należy ostrzegać jadących z przodu o nadjeżdżających pojazdach.
  • Odpoczynki w trasie powinny występować po przejechaniu 10 km, ale nie jest to normą i zależy to od możliwości grupy. 
  • O zmęczeniu lub złym samopoczuciu każdy uczestnik powinien poinformować kierownika lub opiekunów.
  • Należy unikać najazdu kołami na patyki, wystające korzenie, gdyż może być to powodem uszkodzenia roweru.
  • Po stwierdzeniu usterki, nawet najmniejszej, należy zatrzymać się i spróbować ją usunąć w celu uniknięcia większej awarii.
  • Zabrania się jazdy bez trzymania przynajmniej jednej ręki na kierownicy.
  • Obowiązują zachowania proekologiczne. 
  • Każdy uczestnik zachowuje się stosownie w miejscach publicznych, sakralnych.
  • Każdy uczestnik zobowiązany jest posiadać ważne dokumenty: legitymację szkolną, kartę rowerową. 
  • Nie wolno spożywać alkoholu ani innych środków mogących zagrozić zdrowiu, bezpieczeństwu jazdy czy życiu.
  • Po zakończeniu wycieczki każdy uczestnik niezwłocznie udaje się do miejsca swojego zamieszkania pod opieką rodzica lub opiekuna prawnego.
W czwartek technicy spotykają w Dziupli przy makiecie.

Monika i Haker

Ona: ładna, wysoka, zgrabna 19-latka, tegoroczna maturzystka, świeżo upieczony kierowca. On: bojaźliwy 5-latek rasy wielkopolskiej. Spotkaliśmy się pewnego czerwcowego popołudnia w stadninie. O Hakerze, swojej pasji, o złamanym obojczyku, poświęceniu, zaufaniu, a przede wszystkim o niezwykłej przyjaźni opowiedziała nam Monika Skonieczka, absolwentka złotnickiego gimnazjum. Zapraszamy na niezwykłą opowieść.

Skąd zamiłowanie do koni?
Moja mama mnie zaraziła. Jak byłam mała to kupiliśmy konia i tak zaczęła się moja miłość do koni. Później wszędzie, gdzie tylko widziałam konie to chciałam wsiadać. Zaczęłam jeździć jak miałam 10 lat, to trochę późno.

10 lat to trochę późno, żeby zacząć jeździć?
Wolałabym wcześniej. Myślę że gdybym zaczęła w wieku 6-7 lat to byłoby lepiej. No, ale nie narzekam.

Ile już lat jeździsz?
Dokładnie 9 lat.

Czy kiedykolwiek bałaś się koni?
Na początku troszkę tak. Na pewno strach był po tym jak pierwszy raz upadłam. Nie ukrywam, że wtedy troszkę się bałam, ale  przyzwyczaiłam się do upadków, bo chyba można się przyzwyczaić. 

Czy miałaś kiedykolwiek coś złamane?
Raz miałam złamany obojczyk 4 lata temu. Po przeszkodzie koń się potknął, stracił równowagę, wtedy spadłam i złamałam obojczyk. Z mojego obecnego konia także spadłam parę razy. Jakiś czas temu też się przewrócił po przeszkodzie, ale nic się nie stało.  Zazwyczaj kończy się niewielkimi urazami, najczęściej jest to zbita ręka czy noga. Raz prawie złamałam nos. A poważniejszych kontuzji nie miałam, tylko skręcony i naderwany staw skokowy dwa razy, poza tym zbite ramię, nogę.

Czy po upadkach zniechęciłaś się do tego sportu?
Po pierwszym upadku trochę się bałam. Później były następne. Już teraz ich nie liczę, jest ich   co najmniej 20. Ale nie, nie zniechęciłam się. Wszyscy myśleli, że po tym najpoważniejszym upadku, czyli jak złamałam obojczyk, skończy się  moja przygoda z końmi, ale na szczęście się mylili.

Miałaś potem jakiś opór żeby wsiąść z powrotem na tego konia?
Nie, nie żadnego.

Czyli obojczyk doszedł do stanu właściwego i wsiadłaś na konia?
Tak. Moja mama ostrzegała lekarzy, bo powiedzieli, że mam odczekać co najmniej 2-3 tygodnie po zdjęciu gipsu i wsiąść dopiero gdy poczuję się na siłach i jeżeli to będzie wcześniej niż te 3 tygodnie, to mogę wsiadać wcześniej, jeżeli później - to później. Oczywiście wsiadłam tydzień po zdjęciu gipsu i tak samo było po kopnięciu. Miałam nie jeździć co najmniej 2 miesiące, a wsiadłam po 2 tygodniach

Czy masz jakieś inne zwierzęta?
Oczywiście, że tak, poza Hakerem mam 2 psy i 2 koty.

Ile kosztuje utrzymanie takiego zwierzęcia?
Niestety dużo, poza sprzętem wychodzi ok. 1500zł miesięcznie, nie licząc nieplanowanych wizyt weterynarzy oraz wyjazdów na zawody. W naszym przypadku Haker jest w pensjonacie, więc muszę zapłacić za to, że on tutaj stoi, dostaje codziennie jeść, za to że ktoś go wyprowadza, i że możemy korzystać z padoków i hali,  on może korzystać z karuzeli. Poza tym dodatkowo muszę mu kupować pasze, witaminy. Sprzęt niestety nie jest mój, mam pożyczony, bo to są bardzo duże koszty.  Przyznam się, że nie stać mnie, żeby kupić własny. Sam koń też dużo kosztuje. Poza tym treningi, treningi.  Koszt zależy od trenera. Teraz Haker i ja mamy jeden trening, góra dwa tygodniowo, gdyż na więcej nas nie stać. A przydałoby się więcej.

Czyli, mimo że jeździsz już 9 lat i masz swojego konia, to musisz za każdy trening zapłacić dodatkowo?
Tak, za każdy trening z trenerem muszę zapłacić . Zawody też są kosztowne. Im dalej stąd, tym drożej, bo transport konia jest bardzo drogi. Oprócz tego weterynarz, kowal co 6 tygodni. 

Jak wyglądała twoja pierwsza jazda na konno? To nie był ten koń prawda?
Nie. Hakera mam od niedawna. Moja pierwsza jazda na koniu to na pewno była lonża. Nie pamiętam, bo to było dość dawno, 9 lat temu. Moja  pierwsza jazda odbyła się w Kleszczewie koło Gdańska, bo tam zaczynałam jeździć. W czwartej klasie mieszkałam właśnie tam z rodzicami. Tam zaczęłam jeździć. Koleżanka z równoległej klasy interesowała się końmi i ona mnie wciągnęła, pokazała stajnię. Ale muszę szczerze przyznać, że nie pamiętam dokładnie jak to było.

Co to znaczy lonża?
Lonża to jest taka długa lina. Jak koń jest ubrany w ogłowie to przyczepia się ją do wędzidła. Jedna osoba stoi i trzyma konia, a ktoś jeździ. Najczęściej używana jest wtedy, gdy ktoś się uczy lub przy treningu koni.
Czy w stajni oprócz Hakera masz swoje ulubione konie ?
Mam swoją ulubienicę, która należy do pani Doroty, właścicielki stajni. Jest to Hossa.  Jest młodym koniem. Gdy jeździłam tutaj na koniach rekreacyjnych to jej mama była moją ulubienicą, miała na imię Hipnoza. Lubiłam na niej jeździć. Później urodziła się Hossa i też skradła moje serce. Od samego źrebaka się nią opiekowałam. Obecnie jest w trakcie zajeżdżania i jest już prawie dorosła.

Co to znaczy w trakcie zajeżdżania ?
To znaczy, że przyjmuje jeźdźca.

Czy jak przyjeżdżasz tutaj, to jeździsz tylko na swoim koniu czy na innych też Ci się zdarza?
Zdarza mi się na innych, na przykład jak ktoś wyjeżdża. Właściciele koni, które są w pensjonacie, tak jak Haker, czasami proszą żebym jeździła na ich koniach pod ich nieobecność. Jeździłam na Saragossie, Nacji. Czasami zdarza mi się jeździć na koniu rekreacyjnym.

Jak wygląda dbanie o boks?
Dbaniem o boks zajmuje się stajenny, który codziennie rano dościela słomę, daje koniom siano. Raz w tygodniu, co piątek, wszystko jest wywożone. Otwiera się boksy, wjeżdża traktor i wszystko zabiera, a koniki mają świeżo od nowa.

Czyli Ty się nie zajmujesz sprzątaniem i karmieniem ?
Nie, sprzątaniem nie. Ja, jeśli chcę, to daję tylko obiad.  Kolację i śniadanie – stajenni.

To Ty ustalasz jadłospis?
Tak. Ja ustalam, co chcę, żeby mój koń jadł. Po jeździe, jak na przykład dzisiaj,  dostanie obiad, okaże się czy zasłużony, ale dostanie na pewno.

Co Haker ma na nodze? Czy to są te kaloszki, o których czytaliśmy na niektórych boksach?
Tak, to są kaloszki. Ma je założone, bo gdy biega na łące to tylnym kopytem czasami haczy o przednie nogi mi wtedy ma poranioną koronkę kopyta.
Na niektórych boksach widzieliśmy napis –„nie wychodzić”. Dlaczego? 
Niektóre konie nie wychodzą, gdyż mają kontuzje. Mój też miał. Czasami są chore, albo przed zawodami sobie ktoś nie życzy – wtedy nie wychodzą. Ten napis na boksie to informacja dla stajennego.

Czyli tutaj wszystko zależy od właściciela konia?
Tak.

Możesz nam powiedzieć, jakie informacje są zaszyfrowane na planszy na boksie Hakera?
30.05.2010 roku to urodziny Hakera, rasa- wielkopolski. Na tej planszy są także rodzice, dziadkowie Hakera i numer telefonu do właściciela. W razie gdyby coś się stało to można dzwonić.

Czy jeździectwo to trudna dyscyplina?
Myślę, że tak. Wbrew pozorom to nie jest tylko siedzenie na koniu. Koń idzie, a ja po prostu sobie siedzę. To wymaga wiele siły, wielu treningów, wielu godzin spędzonych w siodle.

A według Ciebie to jest sport?
Tak, oczywiście, to na pewno jest sport. W internecie można przeczytać, że tak nie jest. Byłam ostatnio w księgarni, chciałam kupić książkę o jeździectwie i nie było jej w dziale sport, a pani księgarka powiedziała, że to nie jest dyscyplina sportowa. Ja tak nie uważam, jest to sport w 100%.

Czy masz jakieś osiągnięcia z tym związane?
To zależy w jakim sensie. Dla mnie osiągnieciem jest to, że skoczyłam na moim koniu 120cm, że mój koń, kiedy idę po niego na łąkę, przychodzi do mnie, rży na powitanie- to również jest dla mnie osiągnięcie. Ale osiągniecia są również na zawodach. Kiedy stajemy na podium, kiedy dostajemy nagrody. Osiągnieciem może być również czysty przejazd bez zrzutek.  Mój koń jest bardzo młody i ma za sobą dopiero pierwsze starty, nigdy wcześniej nie wyjeżdżał. Więc bardzo się cieszyłam, gdy wjechaliśmy na parkur i go po prostu ukończyliśmy. Było dużo zrzutek, ale go ukończył. Skończył cały parkur. Przeskoczył wszystkie przeszkody i to było dla nas duże osiągnięcie! 

A jakie było Twoje największe osiągnięcie związane z końmi?
Dla mnie największym osiągnięciem jest Hossa, którą się zajmowałam od źrebaka. To jak bardzo mi zaufała i ile siebie nawzajem nauczyłyśmy – to jest dla mnie wielki sukces.

Ile średnio żyje koń?
Różnie. Myślę, że ok. 25-30 lat. Najstarszy koń żył 62 lata. 

Do jakiego wieku taki koń może jeździć?
To zależy od kondycji. Jeżeli koń intensywnie jest w sporcie to na pewno szybko siadają mu nogi i wtedy wiadomo, że później zbyt długo nie pochodzi pod siodłem. Gdy koń zbliża się do 20 roku życia to wtedy wchodzą w grę tylko jakieś łagodniejsze tereny, stęp, kłus, bez żadnych szaleństw. Im koń starszy tym niższe przeszkody, mniejszy wysiłek.

Jeżeli koń sportowy osiągnie swój wiek emerytalny czyli powiedzmy te 25 lat, o których wspominałaś, to co potem się z nim dzieje?
Najczęściej ktoś bierze takiego konia, stoi na łąkach i czeka…

W jakim wieku konie mają największe możliwości?
Myślę , że ok. 10 roku życia. 

Często bierzesz udział w turniejach?
To zależy. Odkąd mam Hakera sezon zimowy przesiedzieliśmy w stajni. Spędziliśmy zimę na hali trenując. Oczywiście, jak mam tylko możliwości finansowe oraz nasza trenerka może z nami jechać – to jedziemy. Ale np. poprzedni sezon przejeździłam tylko do maja, ponieważ mój poprzedni  koń był kontuzjowany  i niestety nie mogłam na niej jeździć. Zawody są ok.2 razy w miesiącu. Dużo zależy od finansów, o czym już wspominałam. Jeżeli zawody są blisko to transport jest tańszy natomiast gdy są gdzieś dalej to koszty są o wiele większe. 

Jak wyglądają takie zawody?
Zawody w sumie zaczynają się co najmniej dzień wcześniej. U mnie to zazwyczaj siedzenie do północy i szykowanie konia, czyszczenie i pastowanie sprzętu, mycie ogona, mycie konia i szorowanie kopyt. To jest bardzo dużo pracy. Konkursy zaczynają się od ok. 8 rano. Zawsze trzeba być pół godziny przed startem, żeby się zarejestrować, złożyć wszystkie papiery do sędziów, dokonać opłat. Później rozprężmy się: kłusujemy, galopujemy, parę skoków i jeżeli jest moja kolej to wyjeżdżam na parkur i robię to, co muszę najlepiej jak potrafię. Jakieś 15 minut przed rozpoczęciem konkursu wszyscy zawodnicy mają prawo do obejrzenia parkurów. Wchodzimy, oczywiście bez koni, ale z trenerami, uczymy się kolejności przeszkód, odmierzamy odległości w szeregach, planujemy jak będziemy jechać, czy w danym miejscu zrobimy ciaśniejszy zakręt, czy pojedziemy większym łukiem. To wszystko odbywa się przed startem.

A jak przygotowujesz się do zawodów?
Tak naprawdę przygotowanie do zawodów zaczyna się parę miesięcy wcześniej. Kiedy intensywnie trenujemy z trenerami i skaczemy. Na pewno też próbujemy skakać przez różne drągi, żeby koń przygotował się do różnych kolorów i drągów, które niekoniecznie zna. Czasami stawiamy coś przed przeszkodami, żeby koń widział, że nie zawsze są tylko drągi, bo na zawodach często są różne dziwne przeszkody i koń nie może się ich bać.  
Kiedy jest szczytowy sezon tych zawodów? Bo rozumiem, że zimą one się nie odbywają?
Zimą też odbywają się zawody, ale są to zawody halowe. Zawody otwarte czyli na dworze  zaczynają się mniej więcej już w kwietniu i zawsze pod koniec wakacji są organizowane mistrzostwa regionu. We wrześniu, październiku też są zawody, ale to właśnie mistrzostwa są uwieńczeniem sezonu.

Gdzie odbywają się te mistrzostwa?
Różnie. W tym roku mistrzostwa amatorów regionu odbędą się w Młyńskiej Strudze koło Torunia, a zwykłe mistrzostwa odbywają się niedaleko, w Kobylarni. 

Gdzie w okolicy można pojeździć konno?
Na pewno tutaj, w Brzozie. Jest tu dużo koni do jazdy oraz bardzo dobra kadra instruktorska. 
A czy jest możliwość wyjść poza szkółkę i pojeździć po lasach?
Tak. Ja na swoim koniu mogę jechać, gdzie chcę. Mogę nawet na niego wsiąść i jechać do domu. Jeżeli natomiast chodzi o kogoś z zewnątrz, to można umówić się na jazdę w teren.  
Wtedy z instruktorem wyjeżdża się do lasu. Są tu też organizowane rajdy kilkugodzinne i wtedy jeździmy nad jezioro na Piecki.

Czy swoją pasję dzielisz z przyjaciółmi i rodziną?
Tak. Przede wszystkim z przyjaciółmi, których mam tutaj bardzo wielu. Moi rodzice też bardzo interesują się tym, co się dzieje w stajni. Aczkolwiek sami nie jeżdżą konno, kiedyś tak. Zwłaszcza mama. Teraz nie jeżdżą, bo mają pracę, dużo obowiązków i brak im czasu.

Czy są takie zależności, że np. rasa wielkopolska to konie spokojne?
Myślę, że nie. Najlepszym przykładem są moje konie. Mój poprzedni koń, Kodena, była również rasy wielkopolskiej. Była 10 cm niższa od Hakera, lubiła kopać, gryźć, miała temperament prawdziwej kobiety. Haker jak widać nie podziela tych upodobań. Jest spokojny i cierpliwy. Nie ukrywam, że czasami się kłócimy. Nie jest idealnie, bo nie może być zawsze idealnie. To jest zwierzę i miewa czasami swoje humorki. Ja też nie zawsze jestem w doskonałym nastroju, czasami coś nie wychodzi, mam gorszy dzień.

Jak wygląda wasza sprzeczka?
Najczęściej po prostu się nie rozumiemy, ja od niego czegoś wymagam, a on nie do końca wie, czego od niego oczekuję lub najzwyczajniej w świecie nie chce tego zrobić. Niestety w takich momentach zazwyczaj muszę użyć pewnych pomocy takich jak różnego rodzaju wypięcia, ostrogi i bat.

Czy stosujesz jakąś specjalną dietę? 
Ja osobiście tak. Od pół roku nie jem w ogóle mięsa.

Dlatego że dla jeźdźców jest to wskazane?
Nie, wręcz przeciwnie. To mój wybór. Na szczęście moi rodzice to zaakceptowali i przede wszystkim babcia, która gotuje obiady też :-) Ja się lepiej czuję, nie jest mi ono potrzebne do szczęścia.

A Haker jest na jakiejś specjalnej diecie?
Dostaje zmielony owies, paszę, która wpływa na jego masę, której niestety jeszcze nie widać. Mam problem, bo gdy dostawał paszę podstawową to był za gruby, teraz dostaje paszę sportową i schudł. Trudno mu dopasować odpowiednią dietę. Dostaje również lucernę oraz biotynę na kopyta, bo są dość słabe. Jak był źrebakiem, włożył gdzieś nogę i  rozwalił sobie kopyto, teraz trzeba bardziej o nie dbać. Dostaje też elektrolity, które po wyczerpującym treningu dodaję do obiadu, żeby uzupełnić to, stracił podczas wysiłku.

Jakiś czas temu mieliśmy wywiad z naszym kolegą, który jest hodowcą gołębi. Mówił nam, że dzień lub dwa przed zawodami nie daje ptakom jeść, żeby szybciej leciały. Czy przy koniach też stosuje się taką metodę?
Nie, wręcz przeciwnie. Koń musi mieć dużo siły, żeby na parkurze przeskoczyć wszystkie przeszkody. Dlatego przed zawodami dostaje więcej jedzenia. Po zawodach również.

Czy masz osobistego trenera?
Mnie trenuje pani Marta Uchman, którą już poznaliście. Kiedy mam jakiś problem to mogę się do niej zwrócić, ona jest zawsze na miejscu i może nam pomóc. Poza tym raz w tygodniu przyjeżdża do nas trener z innej stajni, Pan Krzysztof Połczyński i on trenuje z nami skoki raz w tygodniu. Z Panią Dorotą trenowaliśmy przed zawodami ujeżdżeniowymi. Wszystkim trenerom bardzo dużo zawdzięczam.

Czy ufasz Hakerowi?
Tak, ufam mu bardzo, myślę że nawet za bardzo. Miałam z tym problem przy moim wcześniejszym koniu, przy Kodenie. Wszyscy mi mówili, że ufam jej zdecydowanie za bardzo. Była nieobliczalna. Kiedyś, nie spodziewając się niczego z jej strony, weszłam do niej do boksu, a ona odwróciła się i kopnęła mnie w nogę bez żadnej przyczyny. Miałam momentalnie mroczki przed oczami. Ale mimo to jej ufałam, Hakerowi oczywiście również bardzo ufam. Bardzo trafny jest jednak znany cytat „możesz kochać konia i na nim jeździć, a koń może kochać Ciebie i Cię zgnieść”.

Czym kierowałaś się kupując konia?
Na pewno chciałam, żeby koń był do sportu, przede wszystkim do skoków. Zanim kupiłam Kodenę oglądałam 2 konie, ona była trzecim koniem jakiego widziałam. Była z charakteru tak jak już wspominałam dość wredną kobyłą. Jednak coś w niej mnie urzekło i ją kupiłam. Później okazało się, że jest kontuzjowana. Haker był z polecenia mojej trenerki. Jej przyjaciółka miała go na sprzedaż. Tym razem zwróciłam również uwagę na wysokość konia, bo Kodena była niższa od Hakera. Ja jestem wysoka i wyglądałam na niej trochę jak na kucyku- tak mi mówili znajomi. Mnie to nie przeszkadzało. A w przypadku Hakera po prostu pojechałam i zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. 

Do czego służą nauszniki, które mu zakładasz?
Są po to, aby piach i owady nie wpadały mu do uszu. 

A dlaczego tak mocno ściskasz mu pysk?
Aby go nie otwierał podczas jazdy.

Możesz nam opisać strój do jazdy konnej?
Mam na sobie sztyblety czuli buty. Na butach mam ostrogi. Piszczele są osłonięte sztylpami czyli skórzanymi ochraniaczami – to ta górna część, którą nakłada się osobno. Bryczesy to spodnie specjalne do jazdy konnej, które z tyłu mają lej, żeby lepiej trzymać się w siodle. Koszulkę można mieć zwykłą. Oczywiście obowiązkowo kask lub toczek i rękawiczki. Dodatkowo bacik lub palcat. Na zawodach mamy jeszcze czarne fraki, wówczas bryczesy są białe. Teraz pokażę wam sprzęt Hakera. Na głowie jest ogłowie. To, co ma w pysku to wędzidło. Jest to metalowy element, który służy do kierowania. Wędzidło znajduje się tam, gdzie koń nie ma zębów. Na grzbiecie znajduje się siodło, czaprak. Na nogach ma kaloszki, o których już opowiadałam, i ochraniacze. 

Konia boli, jak zrzuca przeszkodę?
To zależy, w które miejsce się uderzy i jak mocno. Dlatego warto zakładać koniom ochraniacze, które chronią ich nogi. Zazwyczaj jest tak, że jak koń zrzuci przeszkodę lub puknie nogą to drugi skok jest bardzo wysoki, zwierzę jest bardziej wyczulone i ostrożne.

Jak Ty siebie nazywasz? O mężczyźnie mówi się jeździec, a o kobiecie? Amazonka?
Też nazywam siebie jeźdźcem. Amazonką raczej nie.

Jakie są najczęstsze kontuzje u jeźdźców. U tenisistów jest to łokieć, a u Was?
Chyba złamania są najczęstsze. 

A co takiego na zawodach konia może spłoszyć?
Wszystko. Jak kupiłam Hakera to nasze pierwsze jazdy były na hali, ponieważ tam było najbezpieczniej. Najpierw bał się podejść do ściany. Jak już opanowaliśmy podejście do ściany to na bandzie była derka, czyli taki polar, którym okrywa się zwierzę, jak jest zimno. Haker bał się podejść do tej bandy, gdyż wisiała tam ta derka. Potem ktoś postawił radio na bandzie. Mimo że nie było włączone to też nie chciał podejść. Więc wszystkiego może się przestraszyć. Jak po raz pierwszy wyjechaliśmy w teren to się śmiałam, że bał się drzew, a byliśmy w lesie. Koń to żywa istota, jest nieobliczalny, dlatego trzeba być przygotowanym na to, że w każdej chwili może się czegoś spłoszyć.

Czy może być tak, że koń jednego człowieka zaakceptuje, a drugiego nie?
Tak, może tak być. Jak kupowałam Hakera to jeździła tylko na nim jego właścicielka. Później kupiłam go ja. Byłam drugą osobą, która na nim siedziała. Wzięłam go tutaj i po jakimś czasie moi kuzyni pomagali mi bardzo dużo w stajni. W zamian za pomoc posadziłam ich na Hakera. Oni już kiedyś jeździli, ale nie mogłam ich puścić samych. Haker był bardzo wściekły, że siedzi na nim ktoś inny, a nie ja. Na pewno konie nie akceptują niektórych osób. 

Jakie masz plany na przyszłość?
Chciałabym studiować hipologię i jeździectwo w Lublinie.

Dlaczego w Lublinie?
Jest to jedyny taki kierunek w Polsce.

Czy rodzice są z Ciebie dumni?
Tak. Chcą przyjeżdżać na moje zawody, ale przyznam, że jak oni są na widowni to się bardziej stresuję, ale czasami im pozwalam. 

Masz jakieś inne pasje?
Większość mojego czasu poświęciłam jeździectwu. Kiedy chodziłam do szkoły bardzo lubiłam grać w tenisa stołowego. Później, jak już miałam konia, to było mało czasu na cokolwiek innego, bo ze zwierzęciem trzeba dużo przebywać i z nim regularnie pracować, dwa dni odpoczynku i już może być nam trudno się „dogadać”.

Jak łączyłaś swoją pasję i naukę w liceum?
Było ciężko, czasami nawet bardzo. Najciężej było przed maturą, ale na szczęście zdałam prawo jazdy i nie byłam już zależna od rodziców. Zanim zostałam kierowcą musiałam jeździć pociągami. Do Złotnik dojeżdżałam rowerem, wsiadałam w pociąg do szkoły, ze szkoły pociągiem do stajni. Pojeździłam, wracałam do domu około godziny 21. Nauka zazwyczaj była rano przed lekcjami lub w czasie przerwy. Naprawdę było ciężko. Przed maturą jak już zdałam egzamin na prawo jazdy, wracałam ze szkoły do domu wcześniej, mogłam się trochę pouczyć. Moi rodzice mają własną firmę więc dużo czasu im pomagałam, poza tym zwykłe obowiązki domowe. Do stajni jechałam koło 21, wracałam około północy do domu. Z nocami było ciężko, mało było snu, ale warto się poświęcać.  

Jeździłaś konno po ciemku?
Nie, jeździłam na hali przy świetle. 


Czy miejsce zamieszkania miało wpływ na Twoją pasje? Czy byłoby Ci łatwiej gdybyś mieszkała w mieście?
Zaczęłam jeździć, jak mieszkałam w dużym mieście. Mój tata został tam przeniesiony z pracy. Było bardzo ciężko.  Nie byłam akceptowana przez klasę, bo pochodziłam ze wsi. Miałam zwierzęta takie jak kozy, konie. Źle się tam czułam. Było wiele przepłakanych nocy. Wtedy poznałam Weronikę, która jeździła konno, a że ja też lubiłam konie to się dogadałyśmy. Rodzice stwierdzili, że to będzie super pomysł, żebym jeździła konno. Pozwoliło mi to oderwać się od problemów szkolnych, było mi łatwiej. Później przeprowadziliśmy się tu. Tam, w Gdańsku, szybko znalazłam stajnię, tu bardzo ciężko było coś znaleźć. Z dojazdem tutaj też jest dużo gorzej.

W Gdańsku było łatwiej?
Tak. Autobus był pod blokiem, można było wszędzie dojechać, tu jest z tym ciężej. 

A nie ma takiej opcji, żebyś Hakera miała u siebie, koło domu?
No właśnie od początku jak zaczęłam jeździć tak bardziej poważnie to prosiłam rodziców o własnego konia. Powiedzieli, że będę miała konia, jeśli będę mogła trzymać go u siebie. Czyli najpierw musieliby przygotować dla niego miejsce i przestrzeń, gdzie mogłabym jeździć. Wtedy dopiero mogą kupić konia. Ale nadarzyła się okazja. Wtedy stwierdziłam, że pójdę do jednej babci, do drugiej i poproszę o „prezenty” pół roku przed moją osiemnastką. No i dostałam. Zbierałam już od I Komunii. Wszyscy się ze mnie śmiali. Z pomocą bliskich uzbierałam na konia. Rodzice jednak stwierdzili, że zwierzę może stać w stajni.  Na pewno jest mu tu dużo lepiej, bo jeśli nie mogę na niego wsiąść, to wiem, że koń nie stoi bezczynnie. Codziennie chodzi na karuzele lub jak kogoś poproszę, to na nim pojeździ. W tej stajni zawsze są trenerzy na miejscu i jak mam jakiś problem to mogę się do nich zwrócić. Doradzą, pomogą, powiedzą, co jest nie tak. 

Jesteśmy wszyscy pod wrażeniem Twojej pasji. Dziękujemy, że przyjęłaś nasze zaproszenie. 


Dziękujemy Monice za udostępnienie zdjęć z prywatnych zbiorów. Ich autorką jest Kinga Kuffel. 
Tym razem wywiad prowadzili: Julka, Magda, Monika, Wojtek. 
Transkrypcja: Magda
Zdjęcia w galerii: Kuba, Monika


środa, 17 czerwca 2015

Kujawski Piknik Rodzinny


15 czerwca w auli gimnazjum zorganizowaliśmy Kujawski Piknik Rodzinny.
Licznie zgromadzoną publiczność zaprosiliśmy na prawdziwą ucztę dla zmysłów. Nasi goście mogli posłuchać ludowej muzyki w wykonaniu zespołu śpiewaczego Złotniczanki pod kierunkiem Pani Iwony Szczepańskiej, podziwiać tradycyjny kujawski haft zaprezentowany przez Panie Wandę Sienkiewicz-Tymę oraz Krystynę Czarnotę, a także cieszyć oko ozdobami rękodzielniczymi, które udostępniła Pani Irena Kopyszka. 

Kujawskie pejzaże uwiecznione na fotografiach mogliśmy obejrzeć dzięki uprzejmości Panów: Bartosza Sudaka, Wiesława Małka, Krzysztofa Jarosza, Grzegorza Webera oraz absolwentek złotnickiego gimnazjum - Kasi Gac i Joli Krupińskiej.
To jednak nie wszystko. Agata i Julia zaprezentowały pełen kujawskiej swady wiersz Marii Konopnickiej "Na Kujawach", a Michał brawurowo wyrecytował utwór Franciszka Becińskiego "To Kujawy". Po części oficjalnej Monika i Wojtek zaprosili przybyłych na kujawski poczęstunek, który cieszył podniebienia nawet najbardziej wybrednych gości. 

Po części kujawskiej obejrzeliśmy pokaz mody w wykonaniu gimnazjalistów oraz podziwialiśmy talenty muzyczne Moniki Simińskiej, Agaty Brzezińskiej, Kariny Malinowskiej i Marty Dudek. Na zakończenie do wspólnej zabawy porwała nas Grupa Wodzirejska Malibu, której współtwórcą jest nasz pasjonat Krzysiu Skonieczka.

Przypomnijmy, że poniedziałkowa impreza to druga, z trzech, zaplanowanych do organizacji przez młodzież uczestniczącą w projekcie "Pasje, bziki czyli Złotnicki Media Team". Pierwszą był quiz dla społeczności lokalnej "Gmina w pigułce", a ostatnią będzie rajd pieszy lub rowerowy po naszej gminie. Już dziś zapraszamy!

Fot. Kasia Woźniak

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Fest w Dziupli

Na dzisiejszym feście rozwiązywaliśmy problemy związane z projektem, przede wszystkim problem „kulejącej” współpracy. W sekcjach przeanalizowaliśmy harmonogram oraz sprawdziliśmy stopień realizacji poszczególnych działań. Zastanawialiśmy się, jak pokonać pojawiające się trudności związane z terminowością wykonywania etapów zadań, naszą odpowiedzialnością za ich efekty, itp. Rozwialiśmy wątpliwości dotyczące dalszych zadań i zaplanowaliśmy również dalszą pracę poszczególnych sekcji oraz działań, które mamy realizować wspólnie. Omówiliśmy nasze wizje wykończenia i dekoracji pomieszczenia projektowego oraz pomysły na film. Warto wspomnieć, że nasze spotkanie odbyło się w wyremontowanej Dziupli. Następnie zrobiliśmy naleśniki, które smakowały rewelacyjnie. 
A w najbliższą środę spotykamy się z redaktorem Gazety Pomorskiej, któremu opowiemy o "Pasjach...". 
Kuba



Dnia 01.06.15 r. w naszym nowym pomieszczeniu odbył się fest. Celem spotkania była rozmowa na temat efektów działań i osiągnięć poszczególnych sekcji. Następnie omówiliśmy dalszą realizację projektu: wykończenie pomieszczenia oraz propozycje nagrania filmu. To spotkanie uświadomiło nam, jak ważne jest dbanie o terminowość działań i współpraca w grupie. Na koniec festu było bardzo smacznie, gdyż smażyliśmy naleśniki. Podzieliliśmy się na grupy, każdy zespół miał ręce pełne roboty. Wszystko poszło nam sprawnie i szybko. Wychodząc ze spotkania projektowego każdy miał bardzo szeroki uśmiech. O taki :-)
Magda

Razem na kujawską nutę

O muzycznej pasji i o ludowej muzyce opowiedzieli nam dzisiaj Państwo Bożena i Tadeusz Jaworscy. Od prawie 20 lat występują w zespole ludowym Złotniczanki. Śpiewem i tańcem kultywują kujawskie tradycje. Z dumą prezentują niezliczone nagrody i trofea wyśpiewane na festiwalach, które, jak zgodnie podkreślają, zawdzięczają jednej osobie... Komu?


Jak zaczęła się Państwa przygoda ze Złotniczankami?
Pani Bożena: Pierwszy był mąż, pani Iwonka go zwerbowała, ale może on sam powie jak to się zaczęło, a później ja opowiem o sobie. 
Pan Tadeusz: Od 1986 roku pracowałem w podstawówce, a 3 lata później pani Iwona mnie zwerbowała. Najpierw były pojedyncze próby w szkole podstawowej. Podczas pierwszego występu byłem bardzo stremowany, a jeszcze pani Iwona usiadła naprzeciwko mnie, no ale jakoś poszło.

A jak pani Iwona Pana zwerbowała? Słyszała Pana donośny głos? 
Pan Tadeusz: Nie, oboje pracowaliśmy w szkole, a w zespole nie było żadnego mężczyzny.

Czyli Złotniczanki już wtedy istniały. Od którego roku istnieje zespół?
Pani Bożena: Teraz będzie 29 lat istnienia. Jeśli chodzi o moje początki w zespole to ja cały czas z tym zamiarem się nosiłam, ale jakoś ciężko mi było podjąć tę decyzję. Później siostra poszła na emeryturę, namówiła mnie i razem wstąpiłyśmy do zespołu. Śpiewam ze Złotniczankami od 2003 roku, siostra też i nadal śpiewa. Od samego początku w zespole występuje Pani Gmaj, która dziś ma 85 lat!

Czy Państwa pasją jest muzyka w ogóle, czy tylko muzyka ludowa?
Pani Bożena: Rzeczywiście tak jest, że lubimy śpiewać. Wnuk mój śpiewał, dopóki nie poszedł do szkoły i siostry wnuczka też śpiewała. Później jak już poszli do szkoły to kolidowało to z próbami i zrezygnowali. 

Czyli to taka pasja rodzinna. A czy muzyka ludowa, czy muzyka w ogóle?
Pani Bożena: W ogóle. Przede wszystkim lubimy muzykę śląską i spokojną muzykę z dawnych lat, jak my byliśmy młodzi.

Jak często odbywają się próby? 
Pani Bożena: Próby odbywają się dwa razy w tygodniu, we wtorki i w czwartki od 16:00 do 18:00, zależy jak ta próba nam wychodzi. Nieraz trzeba powtarzać kilka razy, żeby to wyszlifować. 

Czyli to jest dość obciążające.
Pani Bożena: Tak, jest obciążające, ale jest to dla nas dobre. Po zawale chciałam zrezygnować, ale lekarz powiedział mi, żeby tego nie robić, byle się zanadto nie forsować. Człowiek musi się zmobilizować, ubrać i musi iść między ludzi, a tak siedziałabym w domu. Dopóki mogę to chodzę. 

A jak wygląda taka próba? 
Pani Bożena: Przede wszystkim ustawiamy się, prawie do każdej piosenki jest inne ustawienie, trzeba to zapamiętać. Jeśli kogoś nie ma to trzeba zmienić ustawienie, żeby wszystko pasowało. Nie może być tak, że jeden rząd tak stoi, a drugi rząd inaczej. W tych lukach między rzędami nie można komuś we włosy śpiewać, trzeba stać pomiędzy. Jeśli mamy nowe piosenki to siedzimy przy stole, czytamy piosenkę, sprawdzamy tekst. Przede wszystkim musimy dobrze wymawiać, dykcja jest tu najważniejsza, żeby słuchacze zrozumieli o czym śpiewamy.

Czy Pani Iwona jest wymagającą kierowniczką?
Pan Tadeusz: Jest wymagająca, ale to bardzo dobrze, bo dzięki Pani Iwonie mamy to, co mamy. Tak więc zapamiętajcie, że wymagający nauczyciel, to dobry nauczyciel. Potrzebny ktoś, kto trzyma w karbach. Czasami się zdarzy, że krzyknie, ale później wszystko jest w porządku. Tylko jej możemy dziękować za to, co osiągnęliśmy.

A jakie osiągnięcia ma zespół? 
Pani Bożena: Mamy tytuł nadany przez władze gminne "Zasłużony dla Gminy Złotniki Kujawskie" oraz odznakę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Bogdana Zdrojewskiego "Zasłużony dla kultury polskiej". Najważniejsze są dla nas festiwale w Ciechocinku, na których zdobywamy pierwsze, drugie albo trzecie miejsce. Zawsze jesteśmy "na pudle", jak to się mówi. Bardzo ciężko jest utrzymać takie wyniki. 

Czyli poziom jest wysoki na tych konkursach? 
Pani Bożena: Tak, jest wysoki i ciężko jest utrzymać wysokie miejsce. Mamy w Inowrocławiu pierwsze miejsca i w Ciechocinku, osiągnięć mamy sporo, co widać na półce z nagrodami. Często występujemy w Złotnikach Kujawskich na jubileuszach, pięćdziesięcioleciach małżeństw. Upiększamy starszym ludziom ważne chwile. Jeździmy na dożynki, festiwale, przeglądy. Można obejrzeć na zdjęciach nasze występy. Kiedyś mieliśmy prawdziwe stroje, wełniane, teraz już mamy inne, stylizowane. Każdy strój kujawski damski składa się z anielicy czyli białej halki, do tego jest jeszcze czerwona halka czyli piekielnica, później jest spódnica, kabat czyli biała bluzka z kołnierzem, korale czerwone i do tego fartuszek i czepce. Młode dziewczyny, jak wy, mają kolorowe wianki. Mężczyźni mają spodnie, białą koszulę z czerwoną wstążką, która jest zawiązywana w kokardkę, do tego jest jeszcze czapka, kubrak i szal do przewiązania. Sylwia, nasza najmłodsza Złotniczanka, ma właśnie panieński strój z kolorowym wiankiem. 


Z którego osiągnięcia zespołu jesteście Państwo najbardziej dumni? 
Pani Bożena: Z każdego jesteśmy bardzo dumni. Gdy wyjeżdżamy z jakiegoś festiwalu i coś zdobędziemy, to zawsze każdy jest dumny, z każdej nagrody się cieszymy. W sumie nie ma czegoś takiego, że ta jest gorsza, ta lepsza, wszystkie traktujemy równo.

Kto prowadził zespół przed Panią Iwoną?
Pan Tadeusz: Przed panią Iwoną prowadził zespół Pan Tomczak, przed nim też była Pani Iwona, a przed nią jeszcze jedna osoba.
Pani Bożena: Tutaj na zdjęciu możecie zobaczyć Pana Tomczaka. A tu jest Pan Waldek, który z Inowrocławia jeździł rowerem na nasze próby. Z akordeonem. Niezastąpiony człowiek, prawie nie słyszał, ale naprawdę był niesamowity. 

Czy poza Złotniczankami mają Państwo inne wspólne zainteresowania? 
Pani Bożena: Wspólne zainteresowania? Tak, ogródek, kwiatki! 
Pan Tadeusz: Od kwiatków jest żona, ja jestem od tzw. Brudnej roboty.

Jak długo zamierzają Państwo występować? 
Pani Bożena: Jak długo zdrowie pozwoli. Nieraz jest duszno, tłoczno to człowiek źle się czuje, ale lubimy być na scenie, to jest wielka radość. 

Teraz pytanie skierowane do Pana Tadzia. Jak to jest być Złotniczanką wśród tylu kobiet? 
Pan Tadeusz: Nie jestem Złotniczanką, jestem Złotniczankiem! Bardzo dobrze się czuję, lubię to. Jest nas razem czterech mężczyzn i dwóch muzyków, czyli sześciu panów, ale ogólnie zespół nazywa się Złotniczanki.

A kto dba o kronikę i całą dokumentację osiągnieć zespołu? 
Pani Bożena: Prowadziła ją jeszcze Pani Gabrysia Stolarska, dopóki należała do zespołu, a od jubileuszu 25-lecia już Iwonka. Kiedyś wszystko było ręcznie, teraz już jest pisane komputerowo.


Czy miejsce zamieszkania ma wpływ na rozwój takiej pasji? 
Pani Bożena: Troszkę ma wpływ, zazwyczaj z dojazdem jest problem, nie każdy ma samochód, na przykład pani, która kiedyś prowadziła nam kronikę już na rower nie jest w stanie wsiąść i zrezygnowała z zespołu. Miejsce zamieszkania też swoje robi. Im bliżej, tym lepiej, zwłaszcza w pewnym wieku.

Ile osób liczy zespół?
Pan Tadeusz: 22 osoby razem z Panią Iwonką. 

A w jakich ładnych miejscach występowaliście Państwo z zespołem? 
Pani Bożena: Ładnym miejscem była Spała, byliśmy tam na dożynkach. Były to ostatnie dożynki prezydenckie, które przeżył Lech Kaczyński. Mogę się pochwalić, że miałam nawet zdjęcie z Prezydentem, którego niestety nie dostaliśmy. Dzięki takim wyjazdom nawiązują się nowe kontakty, co jest fajną sprawą. 

Mieliście takie spotkanie z innymi zespołami?
Pan Tadeusz: W Pakości takie spotkania organizowane są co roku, byliśmy na 30-leciu zespołu z Pakości, oni byli u nas na 25-leciu Złotniczanek.

Bardzo dziękujemy, że zgodzili się Państwo na udzielenie nam tak wywiadu. Mamy nadzieję, że jeszcze nie raz będziemy mieli okazję posłuchać występu Waszego zespołu.
Pani Bożena, Pan Tadeusz: My również dziękujemy za zaproszenie. Było nam bardzo miło. 

Wywiad przeprowadziła Magda. Transkrypcja rozmowy - Agata.