wtorek, 17 marca 2015

Koncert na syringę czyli fletnię Pana

W pewien prawie wiosenny piątek mieliśmy okazję wziąć udział w koncercie muzyczno-poetyckim Olega Dowgala i Romana Pankiewicza.
Pan Oleg jest muzykiem Filharmonii Lwowskiej i wirtuozem gry na fletni Pana. Współpracuje z zespołem BREVIS, a w wolnym czasie komponuje muzykę, dla której inspiracją są utwory ludowe z rejonu Karpat. Fletnia Pana, zwana także syringą, jest instrumentem z rodzaju dętych drewnianych, złożonym z szeregu piszczałek ułożonych w jednym lub kilku rzędach. Powstanie fletni owiane jest legendą o pięknej nimfie Syrinks, zamienionej w trzcinę podczas ucieczki przed zalotami bożka Pana. Powiązane ze sobą łodygi rośliny dały instrument o niezrównanie delikatnym i miękkim dźwięku. I właśnie dziś mogliśmy usłyszeć kilka utworów w wykonaniu Olega Dowgala. Delektowaliśmy się lirycznymi dźwiękami m.in.:"Ave Marii", "Xyviera" oraz ścieżką muzyczną rumuńskiego tańca ludowego. 
Następnie Pan Roman, autor książek podróżniczych, przeczytał nam "Wiersz na Dzień Kobiet" Ludwika Jerzego Kerna. Muzyczno-literacką przeplatankę urozmaicił konkurs, który polegał na odgadywaniu piosenek po melodiach, które wygrywał Oleg Dowgal. Udział w konkursie wzięli: Wojtek Sudowski, Kuba Adamczak i Julia Sieracka. Rywalizacja nie była tak łatwa, jak to się początkowo wydawało. Wygrał Wojtek. Po konkursie Pan Pankiewicz opowiadał nam historię związaną z powstanie nazwy fletni Pana. Obejrzeliśmy i usłyszeliśmy inne instrumenty, na których grywa nasz gość: supiłkę, piszczałki, drumlę i  dylenkę. Na zakończenie koncertu Pan Oleg zagrał nam wiązankę melodii ludowych, wykonywanych na terenie Karpat.

Maja P.

poniedziałek, 9 marca 2015

Akordeon, klawisze i saksofon... Wywiad z Krzysiem Skonieczką

Do szkoły muzycznej chodził, by spełnić marzenie Taty. "Akordeon? Co to w ogóle za instrument?" - mówił. Płakał, nie chciał, ale zaciskał zęby i ... grał. Dzień, w którym zrozumiał, że akordeon to jego pasja, był jednym z najpiękniejszych w jego życiu. 
Zapraszamy na wywiad z Krzysiem Skonieczką, absolwentem Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich, utytułowanym akordeonistą i wodzirejem, a ostatnio także początkującym saksofonistą.

Jak zaczęła się Twoja przygoda z muzyką?
Krzysiu: Zaczęła się przez tatę. Ja nie miałem pojęcia o muzyce. Pewnego dnia przyszedł do mnie tata i położył mi akordeon na kolanach i powiedział, że mam na tym grać. Powiedziałem ,, Nie”, bo co to jest akordeon? Mam na tym grać? Ewentualnie gitara czy perkusja. Ale trzeba było iść za tym, co powiedział ojciec. Zacząłem chodzić do szkoły muzycznej, no i potem to już poleciało jakoś.

Dlaczego akurat akordeon Ci położył na kolanach?
Pradziadek grał na akordeonie, potem ojciec i chyba dlatego.

Czyli z pokolenia na pokolenie przechodziło? 
Tak, właśnie na tej zasadzie.

Czy zarówno instrument, jak i zainteresowanie przechodziły z pokolenia na pokolenie?
Dokładnie tak.

Czyli ten akordeon, który tam widzimy należał do Twojego pradziadka?
Do pradziadka niestety nie, ale do taty tak. On uczył się na nim grać na początku i tak został w rodzinie.

Ile lat już grasz?
10 lat uczyłem się w szkole muzycznej, a teraz mija trzeci rok po jej zakończeniu. Gram teraz chyba nawet więcej niż w szkole.

Czyli rodzina podziela Twoją pasje?
Jak najbardziej. Muzyka wiąże się z pewną kulturą, wychowuje trochę. Inny klimat, inni ludzie, inaczej się spędzało wolny czas i to wszystko wpłynęło na mój charakter. 

Już  wiemy, że Twój pradziadek i tata są związani z muzyka, a co z mamą?
Mama niestety nie. Chociaż głos ma dobry, ja go nie odziedziczyłem, co było trochę smutne, bo teraz by się przydał. Siostra też grała, 6 lat uczyła się grać na pianinie. Druga siostra nie poszła w tym kierunku, ale jeszcze gdzieniegdzie w rodzinie zainteresowanie muzyką występuje. Na przykład brat mojej mamy też grał na akordeonie. 
fot. prywatne archiwum Krzysia

Czy masz jakieś osiągnięcia związane z muzyką?
Mam. Małe, ale są. Oczywiście w zespołach, nie solowo, bo nie byłem dobrym solistą, że tak powiem. Pierwszym osiągnięciem było skończenie pierwszego stopnia szkoły muzycznej, który trwał 6 lat. W moim przypadku trwało to jednak 7 lat, z przyczyn technicznych (śmiech). Zdałem egzamin na ocenę pozytywną, ale profesor z Inowrocławia stwierdził, że lepiej by było gdybym został rok dłużej w piątej klasie. Ja jeszcze wtedy nie chciałem grać na akordeonie. Pięć lat płakałem jak tam miałem chodzić, ale żeby spełnić marzenie taty, stwierdziłem że ten rok jeszcze dokończę. I tak minął ten rok, potem następny, i skończyłem I stopień. Co nieco mi się na tym pierwszym stopniu udało osiągnąć. Byłem laureatem I miejsca w kwintecie akordeonowym, laureatem Słupeckich Spotkań Muzycznych. Fajne wspomnienia z tym się wiążą, bo noclegi, granie w terenie. Były podziękowania z Centrum Edukacji Artystycznej, jednak to wszystko w kwintecie. Sam nie potrafiłem, że tak powiem zaistnieć. Raz w życiu dostałem świadectwo z paskiem w szkole muzycznej. To też dla mnie osiągniecie.

Powiedziałeś, że przez pięć lat chodziłeś tam i płakałeś, ale postanowiłeś, że spełnisz marzenie taty. Czy był taki moment w Twoim życiu, że zorientowałeś się, że to nie jest już tylko marzenie Twojego taty, ale także Twoje?
To był ten najpiękniejszy moment, bo gdy skończyłem pierwszy stopień po siedmiu latach edukacji w szkole muzycznej, tata powiedział do mnie: „Teraz rób co chcesz. Chciałem, żebyś skończył pierwszy stopień, spełniłeś moje marzenie. Teraz Ty decyduj, co dalej”. Wtedy się okazało, że to jest moje marzenie, żeby jechać z tym dalej. Chciałem nauczyć się gry od strony technicznej. Nauczyć się harmonii i wszystkiego, co związane z muzyką. Żeby to pomogło mi grać te słynne biesiady, do których dążyłem. I się udało. Przez kolejne 3 lata chodziłem jeszcze do szkoły muzycznej. Wtedy dopiero z własnej woli. 

Czy grasz na jakimś instrumencie oprócz akordeonu?
W szkole muzycznej jest taka zasada, że jeżeli grasz na przykład na akordeonie, to dodatkowo musisz też grać na pianinie. A więc wszystko co związane z klawiszami mam opanowane (śmiech).  Poszedłem na pielgrzymkę, nauczyłem się grać na gitarze, w trzy dni praktycznie, bo tam jeżeli się idzie z gitarą przez cały dzień, to można się szybko nauczyć. Od niedawna zacząłem grać na saksofonie, próbowałem na perkusji. Coś tam sobie brzdąkałem, ale raczej nie. Saksofon to taki dodatek do akordeonu. Taka kropka nad ,,i’’.

Czy grasz solo czy w zespole?
W szkole muzycznej  grałem w kwintecie, czyli w piątkę. Były jakieś wyjazdy, koncerty. Grałem wtedy na basie, piaty głos. A teraz założyłem zespół na osiemnastki i imprezy okolicznościowe. Przeważnie ja jestem instrumentalistą, mam dwa wokale, damski i męski. Skład się zmieniał i pewnie nadal będzie. Ale akordeon jest takim fajnym instrumentem, że można wiele zrobić solo. Tak jak na „kozie” (tradycyjny kujawski orszak na zakończenie karnawału – przyp. red.) akordeon w zupełności wystarczy lub na imprezie przy ognisku.

A jak się nazywa Twój zespół?
To jest cały czas zmieniane, bo mam jeszcze szkołę i do końca nie można tego sformalizować.

Inspirujesz się kimś/ czymś?
To jest trochę trudne pytanie, bo inspiracji przez te 10 lat było sporo. Za każdym razem się ktoś znalazł, ale w tym momencie inspirują mnie inne zespoły, które robią taką robotę. Inspiruje mnie moja konkurencja. Kiedy jestem na imprezie okolicznościowej, wtedy bardzo wiele zależy od osoby, która ją prowadzi. Gdy widzę, że ktoś naciśnie  „play” na sprzęcie, puści coś, i chce, żeby ludzie się przy tym bawili, to według mnie jest coś nie tak. Wiem, że można jednak to zrobić bardziej profesjonalnie, a zarazem cieszyć się tym. 

A miałeś w tej swojej dziesięcioletniej przygodzie z akordeonem jakiś taki wzorzec ? Kogoś komu próbowałeś dorównać?
To zdecydowanie mój profesor.  Po prostu nie ma chyba drugiego takiego człowieka oddanego temu instrumentowi, jak on. On ma teraz 70 lat, a od 50 uczy gry na akordeonie. Jest bardzo pozytywną osobą i po prostu wiem, że nigdy nie będę taki jak on ani pod względem technicznym, ani jeśli chodzi o zaangażowanie w ten instrument. Jak już mówiłem solowo nigdy nie potrafiłem dorównać moim rówieśnikom, z którymi się uczyłem grać. Zawsze w zespole. Za mało po prostu ćwiczyłem i to był wielki błąd. No, ale to właśnie na nich uczy się człowiek. I dziś mogę powiedzieć innym, żeby się uczyli, bo potem bywa ciężko. 

Czym się objawiało zaangażowanie tego profesora?
Chociażby tym, że jeżeli szkoła jest otwarta od poniedziałku do soboty, to my przychodziliśmy w niedzielę. Przychodził, otwierał nam klasę, na 3 godziny siadaliśmy, on szedł do kościoła, po godzinie wracał i sprawdzał, co każdy z nas umie. Organizował wiele koncertów i wyjazdów. Potrzebował i tego i było to widać. Cieszył się z naszych osiągnięć. Dziś, gdy się wchodzi do jego sali, a jest ona naprawdę mała, na ścianach wisi 79 dyplomów. W większości są to osiągnięcia jego uczniów, ale również podziękowania, gratulacje, wyrazy uznania dla niego. Osiągnął coś naprawdę wielkiego.

Czy ciężko połączyć szkołę z pasją muzyczną?
Na początku na pewno było ciężko, bo kto by chciał po szkole wsiąść do autobusu, jechać do Inowrocławia, siedzieć tam i się uczyć. Robiłem to na siłę, więc jeszcze bardziej mnie to dołowało. Na początku jeździłem 2-3 razy w tygodniu, potem już 5 dni, więc było coraz ciężej, ale jak najbardziej można pogodzić. Jeżeli ktoś mówi, że po szkole nie ma czasu czegoś zrobić, to  jest bzdet. Ja miałem szkołę muzyczną, spotykałem się z dziewczyną, jeździłem na łyżwy, chodziłem pograć w piłkę. Na wszystko znajdzie się czas, ale to trzeba sobie dobrze zorganizować. Jak patrzyłem na towarzystwo ze szkoły muzycznej to w większości były to asy ze świadectwami z Liceum im.  Kasprowicza czy Konopnickiej, więc można.

Czy wiążesz przyszłość z muzyką?
Jak najbardziej, ale że tak powiem będzie to druga pensja. To czasem wymaga poświęceń, bo na przykład nie można pójść na zabawę karnawałową, bo trzeba grać. Raczej widzę siebie jako przedstawiciela handlowego, a do tego w weekendy muzyka. 

A co teraz robisz?
Teraz kończę technikum ekonomiczne na profilu logistyka. Nudny profil, bo siedzenie za biurkiem, więc nie polecam, choć szkoła bardzo fajna. Jestem w klasie maturalnej. Szkoła jedno, ale muzyka ponad wszystko. Jest też dużo wyrozumiałości ze strony dyrekcji, bo nieraz dyrektor idzie nam na rękę. Kiedy chcemy użycza sale na próby, żebyśmy nie musieli płacić. Nawet codziennie możemy przychodzić i rzępolić. Wspaniały człowiek. Naprawdę mamy wsparcie.

Teraz nie jesteś już w szkole muzycznej, teraz już sam ćwiczysz?
Tak, teraz już prywatnie chodzę do teatru. Raz w tygodniu ćwiczę na saksofonie, a szkołę muzyczną odwiedzam często…

A kiedy byłeś w gimnazjum to wtedy  muzyka była Twoim marzeniem, czy jeszcze taty?
fot. Prywatne archiwum Krzysia
Jeszcze taty.  To było chyba widać. Nieczęsto się zdarzało, żebym grał w gimnazjum na jakiejś imprezie. Do ekonoma akordeon wożę co dwa tygodnie, żeby pograć, założyć akordeon, wejść do klasy i się trochę powygłupiać. To już jest moja pasja. Ostatnio na studniówce do skeczu był potrzeby akordeon, więc go założyłem. Można z tym instrumentem zaszaleć. Widzę radość wśród ludzi, gdy gram, i można się przy tym bawić.  To jest naprawdę pozytywne.

Czy według Ciecie miejsce zamieszkania ma wypływ na rozwijanie zainteresowań?
Mnie się wydaje, że w jakimś stopniu ma, bo jeśli ktoś mieszka na wsi i nie ma auta, to dojazd do Inowrocławia zaraz po szkole to problem. A jeśli koś mieszka w Inowrocławiu to ma lepszą sytuację. Jest problem, ale każdy problem można rozwiązać. Takie jest moje zdania, więc jeżeli ktoś naprawdę czegoś chce to można to opanować. Gdybym mieszkał dalej niż teraz, w mniejszej wiosce, to czuję że byłby większy problem. Więc myślę, że miejsce zamieszkania może być jakąś trudnością, ale do rozwiązania.

Czy miałeś w swojej przygodzie z muzykowaniem taką chwilę załamania?
I to nie raz. Podstawówka, gimnazjum to był taki czas, że dużo łez poleciało. Chowałem się za mamą i mówiłem: ,,Nie jadę z tatą, nie chcę’’. Jeszcze gorzej było, gdy się dowiedziałem, że muszę rok poprawiać, ale teraz jestem szczęśliwy. Nie żałuję.

Czy Twój tata jest z Ciebie dumny?
Bardzo. Teraz robię to, co on. Ja mam wielkie wsparcie, bo jak jadę na imprezę, mówię , że czegoś nie mam to tata zaraz biegnie i mi przynosi. Nawet gdy się pokłócimy i zacznie się temat muzyki to od razu jest inny świat. W domu jeżeli chodzi o muzykę to jest bardzo pozytywna atmosfera.

Czy zdarzają się okazje, że muzykujesz razem z tatą?
Tak, nawet często. Teraz jak wziąłem się za saksofon to dokłada akompaniament na akordeonie. Jest wspólny temat, bo on nadal gra na weselach.

Jak byś zachęcił dzisiejszych nastolatków do grania na akordeonie? Czy w ogóle byś zachęcił?
Zdecydowanie bym zachęcił, bo u mnie po 6 latach siłowania się i zmagań obudziła się prawdziwa pasja i to jest najpiękniejsze, co mnie w życiu spotkało. Trzeba starać się wychodzić z tą muzyką. Jak widzę  to wszystko co się wokół mnie dzieje, to czuję, że zostałem dobrze wychowany. Na pewno inaczej bym się zachowywał, gdybym nie zaczął przygody z muzyką. Inne towarzystwo, może nawet budka z piwem… (śmiech).

Dziękujemy za rozmowę.

Wywiad prowadziła Magda. Zdjęcia i filmy - Wojtek i Kuba. Dziękujemy Krzysiowi za udostępnienie zdjęć.